Poprosiłem Autora o kilka słów informacji dla Czytelników na temat tej ksiżki, pisanej przecież przez dziesiątki lat. Konarski mi odpisał czym kierował się przygotowując latami po kawałeczku dzisiejsze dojrzałe, ze swadą ale i ogromnym sentymentem, napisane dzieło. Moim zdaniem wybitne dzieło.

Oddaje głos .Autorowi: : 

"Ta książka to moja autorska historia Nowej Huty – od początków jej budowy aż do 23 listopada 2019, gdy zgasł ostatni wielki piec w kombinacie metalurgicznym.

Widziana i opowiedziana przez dziennikarza, a nie historyka. Chciałem uchwycić, jak to miasto z bardzo lewicowego zmieniało się w prawicowe, i pokazać, jaka jest dzisiaj ta trzystutysięczna dzielnica Krakowa. Znałem zarówno tych, którzy tu budowali socjalizm, jak i tych, którzy go obalali, przyjaźniłem się z jednymi i z drugimi, mam szacunek dla tych i dla tamtych. Przyjaźniłem się z prof. Marianem Koniecznym, który wyrzeźbił Lenina postawionego w alei Róż i opowiadał mi, jak ważne były dla Włodzimierza Ilicza Uljanowa dwa lata spędzone pod Wawelem i jak bardzo lubił on Kraków, gdzie spotykał się z Józefem Stalinem, ze swoimi rosyjskimi współpracownikami, z Józefem Piłsudskim oraz innymi polskimi socjalistami. Kolegowałem się również i z tymi, którzy potem rzeźbę Lenina oblewali czerwoną farba, pisali przekleństwa na jej postumencie i w końcu doprowadzili do usunięcia pomnika. Losów Nowej Huty nie dzieliłem nigdy na socjalistyczne i solidarnościowe, bo zarówno w jednych, jak i w drugich czasach ludzie chcieli żyć lepiej i szczęśliwiej.

To będzie opowieść o ludziach, którzy budowali miasto marzeń i wielki kombinat metalurgiczny dla siebie, aby mieć dom i pracę. Powstało ich wysiłkiem największe w Europie, a jedyne w świecie nowe miasto, w którym tak bardzo myślano o mieszkańcach, gdzie miało nie być slumsów ani ciemnych podwórek, podziału na biednych i bogatych. Do dzisiaj słychać tu na każdym kroku – to my zbudowaliśmy Nową Hutę i kombinat, to nasze dzieło okupione nieludzkim wysiłkiem, dbamy o nie, choć nie wszystko wyszło tak, jak chcieliśmy.

Przez długie lata przyjaźniłem się z redaktorem naczelnym wydawanego w Paryżu miesięcznika poświęconego architekturze, Philippem Huguet, rodowitym Francuzem, który zachwycał się Nową Hutą, miastem opartym na figurze pięcioboku, z placem Centralnym, od którego odchodzą promieniście główne arterie, niczym z paryskiego Place de l’Étoile. Gdy jechałem do Paryża, nie prosił o przywiezienie mu polskiej wódki lecz nowych zdjęć z Nowej Huty, które potem dołączał do artykułów. Dla niego Nowa Huta była jedyną znaną w Europie próbą zbudowania idealnego urbanistycznie miasta, z architekturą będącą połączeniem socrealizmu z polskim barokiem i renesansem.

Tymczasem w ostatnich trzydziestu latach chciano wymazać z pamięci wysiłek tych tysięcy ludzi, którzy przybyli z całej Polski i dzięki swej ciężkiej pracy zaczęli inaczej żyć, wyszli z biedy, nauczyli się czytać i pisać, a miasto dało im szanse na nowe życie. Nadawano nowe nazwy ulicom, likwidowano architektoniczne detale, pamiątkowe tablice i pomniki, plac Centralny nazwano imieniem prezydenta USA Ronalda Reagana. Na siłę zmieniano Nowej Hucie tożsamość, przedstawiano ją jako symbol walki z komunizmem, choć nie bardzo wiedziano, co zrobić z tą zaniedbaną dzielnicą Krakowa, gdzie rosła przestępczość, bezrobocie.

Od prawie pół wieku śledzę losy mieszkańców Nowej Huty i pracowników metalurgicznego kombinatu, pisząc o nich w „Dzienniku Polskim”, „Polityce”, „Życiu Literackim”, „Przeglądzie Tygodniowym”, teraz w „Przeglądzie”. Nieodmiennie fascynowały mnie i fascynują nadal życiorysy tych, którzy owładnięci byli ideą zbudowania idealnego miasta, zapewniającego wszystkim szczęśliwe życie. Choć sam w Nowej Hucie mieszkałem tylko trzy lata, a potem przeprowadziłem się do centrum Krakowa, to poznałem w tej krakowskiej dzielnicy wielu wspaniałych ludzi, którzy do dzisiaj zwierzają mi się ze swoich problemów. A rzecz, która ich teraz najbardziej boli, to wychwalanie tych, którzy obalili tu komunizm, a brak szacunku dla tych, którzy Nową Hutę zbudowali.

Przez lata narosło wiele kłamstw, które chcę wyprostować. Nową Hutę zaprojektowali nie komuniści, lecz absolwenci przedwojennych znakomitych polskich i zagranicznych uczelni, w czasie wojny wielu z nich było żołnierzami Armii Krajowej, walczyło w Powstaniu Warszawskim, nikt z nich nie należał później do PZPR. Tadeusz Ptaszycki, główny projektant Nowej Huty, urodził się w Petersburgu, gimnazjum kończył w Odessie, politechnikę w Warszawie, w kampanii wrześniowej dowodził kompanią CKM w 21. Pułku Piechoty „Dzieci Warszawy” pod Mławą, Ciechanowem i w Warszawie na Mokotowie. Od listopada 1939 do kwietnia 1945 przebywał w niewoli niemieckiej, w obozach jenieckich Braunschweig, Woldenberg i Murnau. Nigdy nie należał do PZPR.

Wprawdzie Nowa Huta jest przykładem socrealizmu w architekturze, ale ten styl budowania miast z szerokimi arteriami rozchodzącymi się z głównego placu, z budynkami ułożonymi w tzw. jednostki sąsiedzkie, zrodził się w Stanach Zjednoczonych i następnie, w latach 30. XX wieku, znalazł naśladowców w Związku Radzieckim. Attyki na budynkach Nowej Huty nie są kopiami detali architektonicznych z rosyjskich miast, lecz nawiązują stylem do polskiego baroku, do budowli w Krakowie, Tarnowie, Zamościu.

Kombinatem metalurgicznym przez cały okres stalinizmu kierowali przedwojenni inżynierowie. Pierwszym dyrektorem naczelnym budowanej Huty, największej inwestycji Planu 6-letniego, był w latach 1949–1954 Jan Anioła, absolwent wydziału budowy maszyn Politechniki Gdańskiej. Tuż przed wybuchem wojny ochotniczo zgłosił się do 5. Dywizjonu Artylerii Konnej. Ranny w kampanii wrześniowej, przez Węgry przedostaje się do Francji do obozu Coëtquidan, gdzie tworzy się polskie wojsko. Po uderzeniu Niemiec na Francję wraz z 2. Dywizją Strzelców Pieszych gen. Bronisława Prugara-Ketlinga zostaje wysłany na front, a potem jest internowany w Szwajcarii. Następnie przedostaje się do Anglii, gdzie skierowano go do 4. Dywizji Piechoty Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Do Polski wraca w 1946 roku.

Chcę w tej książce nieco ostudzić także tych, którzy uważają Nową Hutę za miasto bohaterów, przypisując im ostateczne obalenie w Polsce komunizmu. Strajki w Hucie im. Lenina były rzeczywiście wielkie, brało w nich udział czasem i kilkanaście tysięcy osób, co wynikało z faktu, że był to olbrzymi zakład pracy, zatrudniający 40 tysięcy pracowników. Ludzie byli gotowi na walkę z milicją i ZOMO, chcieli zmian, zarówno w kraju, jak i w ich Hucie. Tym tysiącom strajkujących robotników trzeba oddać honor. Natomiast trudno mi dostrzec bohaterskich przywódców z „Solidarności”. Nowa Huta nie miała do nich szczęścia, nie pojawił się żaden charyzmatyczny związkowiec, który potrafiłby porwać ludzi, a gdy już myślano, że znalazł się „drugi Wałęsa”, to okazywał się nim zwykły bandzior, kryminalista lub agent kontrwywiadu wojskowego. Dlatego też najważniejsze wydarzenia, jak zakładanie struktur „Solidarności” w 1980 roku czy kierowanie strajkiem na przełomie kwietnia i maja 1988, były dziełem ludzi przypadkowych, nieraz po wyrokach sądowych. Ci, po wyjściu z kryminału, umieli nawiązać kontakt z innymi ludźmi, namówić ich do strajkowania w słusznej sprawie, co wielu nowohuckim działaczom „Solidarności”, uważanym dzisiaj za bohaterów, przychodziło bardzo ciężko. W najważniejszych dziejowych momentach, we wrześniu 1980 i kwietniu 1988, działacze „Solidarności” przyłączali się do samozwańczych liderów i na cały świat rozpowiadali, że to oni są organizatorami miejscowych protestów. Potem w zakładach pracy Nowej Huty tworzono komisje NSZZ „Solidarności”, ale w mentalności wielu nowych aktywistów pozostały stare nawyki; mówili z dumą, że są z „S”, a myśleli kategoriami z czasów PRL, nadal kombinowali, pili w pracy wódkę, tylko dla swoich wszystko załatwiali.

Zamierzam w tej książce podjąć próbę wyjaśnienia, co stało się powodem, że w nowohuckim kombinacie metalurgicznym, produkującym kiedyś nawet siedem milionów ton stali rocznie, musiano w listopadzie 2019 roku wygasić ostatni wielki piec i zamknąć stalownię. Po heroicznych latach budowy krakowskiej Huty, gdy ludzie nie szczędzili sił, aby krajowi dostarczyć stali, nastała epoka rozprężenia, kradzieży, kombinatorstwa. Tu zgadzam się całkowicie z inż. Zbigniewem Lorethem, wieloletnim dyrektorem inwestycji Huty im. Lenina, który mi powiedział, że kombinat doprowadziły do upadku dwie grupy potakiwaczy. Po pierwszym okresie, kiedy dyrektorami byli przedwojenni inżynierowie, rzetelni, bardzo wymagający, trzymający dyscyplinę, w następnych latach nastawali kolejno dyrektorzy potakiwacze. Początkowo byli przysyłani przez PZPR. Niespecjalnie znali się na robocie, ale robili wszystko, by załoga nie narzekała, chcieli mieć święty spokój. A potem przyszli potakiwacze przysłani przez „Solidarność”, którzy też byli „z klucza”, chcieli dobrze żyć z załogą, szli na ustępstwa, rozdawali pieniądze. Jedni do drugich byli bardzo podobni, przymykali oczy na rozkradanie Huty, dbali o interesy swoich mocodawców z PZPR i „Solidarności”, a także o swoje własne. Te dwie grupy potakiwaczy, zdaniem Loretha, załatwiły krakowski kombinat.

Dla mnie nie istnieje podział na Nową Hutę sprzed roku 1989, tę potępioną, i na tę dzisiejszą, która wychowała pogromców komunizmu. W tej książce wykorzystuję notatki z setek rozmów z mieszkańcami i pracownikami kombinatu, przeprowadzanych w różnych latach. Nie będzie tu mowy tylko o rzeczach dobrych, nie chodzi o budowanie Nowej Hucie pomnika, bo jak w każdym środowisku tu również byli ludzie źli, kombinatorzy, bandyci, mordercy, alkoholicy. Magią tego miejsca są prości ludzie, pochodzący z bardzo biednych rodzin, którzy uwierzyli w możliwość zbudowania idealnego miasta i temu celowi poświęcili całe swoje życie. To właśnie im, kiedyś przodownikom pracy, wychwalanym, odznaczanym, pieszczonym przez władzę, a dzisiaj zapomnianym i zepchniętym na historyczny margines z powodu nowych wartości, ale również tym, którzy z wypaczeniami socjalizmu w tym mieście od dawna walczyli, poświęcam tę książkę.