Spośród 32 drużyn uczestniczących w mundialu tylko 3 nie straciły w dwóch meczach bramki. To Maroko, Brazylia i Polska. Czy to powód do euforii? Jeszcze nie. Ale coś ta statystyka pokazuje – Polakom ciężko strzelić gola. A to klucz do sukcesu w turnieju. Mimo to trener Czesław Michniewicz jest pod ostrzałem z wielu stron. Niesprawiedliwym. Przed ostatnią kolejką prowadzimy w grupie C. I choć czeka nas najtrudniejszy mecz, sytuacja jest zupełnie inna niż na początku turnieju. Daleki jestem od pompowania balonika – możliwe, że Argentyńczycy się po nas przejadą – ale te mistrzostwa pokazują, że faworyci potrafią negatywnie zaskoczyć.

Tylko do Francji i Brazylii nie można mieć żadnych zastrzeżeń i można się ich najbardziej obawiać. Reszta jest ewidentnie do ogrania, nawet naszpikowana gwiazdami drużyna Albicelestes.
Grają czynniki psychologiczne, taktyka, niuanse wynikające z sytuacji na boisku, trochę szczęście. Lewandowski biega już z mniejszym bagażem na plecach, bo w końcu strzelił też na mundialu. Zieliński mimo ustawienia ewidentnie nie pod niego, też dał już sporo tej drużynie. Szczęsny jest w znakomitej formie. Obrońcy popełniają mało błędów, a jeśli już, to nie przynoszą one fatalnych konsekwencji.

Konsekwencja selekcjonera

Czesław Michniewicz realizuje swój plan. To jeden z najlepiej przygotowanych polskich trenerów. Nieustannie się rozwijający, szukający nowinek, przykładający wagę do detali. Zadaniowiec. W zeszłym roku potrafił w taki sposób ustawić Legię na mecze, w których była skazywana na porażkę, że pokonała i Spartaka w Moskwie, i Leicester w Warszawie. Potrafił wygrać ze Szwecją. Miał sukcesy w kadrze młodzieżowej. A dziś pokazuje, że największy turniej też go nie przerasta.
Owszem, to człowiek wrażliwy na krytykę, ale niektórzy dziennikarze sprawiają wrażenie, jakby chcieli to wykorzystać, a nieustanne dogryzanie selekcjonerowi sprawiało im frajdę. Bo powiedział, że nie ma w drużynie wirtuozów i „nie zmieni wody w wino”? Przecież to prawda, a wielokrotnie przyznawali to sami zawodnicy (i ci sami dziennikarze). Michniewicz rzucił to zdanie w luźnej rozmowie z przedstawicielami mediów, został (chyba z ukrycia) nagrany, a później rozpętano wokół tych słów kompletnie nieuzasadnioną burzę. Owszem, nieudolnie próbował się z tego tłumaczyć, zmieniając kontekst swojej wypowiedzi, ale znalazł się pod niesprawiedliwym ostrzałem.

 Nie wystarcza już przypominanie mu wątpliwych kontaktów z „Fryzjerem” (podkreślmy: nigdy nie udowodniono mu żadnych grzechów, prokuratura nie chciała stawiać mu żadnych zarzutów), trzeba więc szukać innych pól, na których mu się zaszkodzi. Branżowe serwisy wydzwaniają „specjalistów od PR”, którzy wymądrzają się na temat strategii komunikacyjnej selekcjonera. A on nie ma być mistrzem picowania na konferencjach prasowych (już takich opiekunów kadry mieliśmy), ale trenerem, który osiąga dobre wyniki. Na razie to zadanie wypełnia.
Nie wnikam w intencje tych dziennikarzy, którzy „jeżdżą” po trenerze. Ale jeśli rzeczywiście zależy im na wyniku naszej kadry (zaczynam w to wątpić), to mogliby chociaż poczekać do zakończenia mistrzostw. Choćby po to, by się nie kompromitować.
Warto pamiętać, że w XXI wieku żaden trener polskiej reprezentacji nie miał tak trudnych przygotowań do wielkiego turnieju. Objął kadrę na kilka miesięcy przed mundialem. W tym czasie wygrał trudny baraż ze Szwecją, utrzymał drużynę w najwyższej dywizji Ligi Narodów (i nie dlatego, że zmieniły się przepisy, jak za jednego z jego poprzedników) oraz zagrał 1 (słownie: jeden) mecz sparingowy. Po wyjątkowo krótkim obozie przed mundialem szybko trzeba było wychodzić na starcie z Meksykiem.
Mimo to Michniewicz potwierdził, że potrafi wykręcać wyniki. Może i od gry Biało-Czerwonych z El Tri bolały zęby, ale to nie jest łyżwiarstwo figurowe, tu się liczy rezultat. Remis w meczu otwarcia nie tylko był wyłamaniem się z paskudnej tradycji komplikowania sobie mundialu już w pierwszym spotkaniu, ale okazuje się kluczowy dla dalszej gry. Powtórzmy: prowadzimy w grupie, nie straciliśmy bramki, do awansu wystarcza nam jeszcze jeden remis.

Trzeci mecz o stawkę

Przed mistrzostwami bralibyśmy w ciemno te cztery punkty w dwóch pierwszych meczach. I właśnie je mamy! W środę nasi piłkarze grają z Argentyną nie mecz o honor, lecz najważniejsze spotkanie od 1986 r., gdy z mundialu wyrzuciła nas Brazylia.
Czy mamy szanse? A czy miała je Arabia Saudyjska z Argentyną? Czy miała je Japonia z Niemcami? Czy miał je Ekwador z Holandią? Czy miało je Maroko z Belgią? W każdym z tych przypadków – podobne do naszych jutro.
Pamiętamy z nie tak dawnych czasów trenera, który opiekował się przeciętną drużyną. Nie miał szans zrobić z niej magików futbolu. Ale mógł ją tak poustawiać, by każdemu przeciwnikowi grało się z nią szalenie trudno. I zrobił to. Jego piłkarze grali bez polotu, brzydko, nudno, cierpieli na boisku wraz ze swoimi kibicami. Ale za to byli efektywni. I w takim stylu zdobyli Mistrzostwo Europy. Chodzi o reprezentację Grecji prowadzoną przez niemieckiego szkoleniowca Otto Rehhagela. Najpierw w kwalifikacjach do Euro wyprzedziła ona m.in. Hiszpanów, a na turnieju pokonując Francję, Czechy, dwukrotnie Portugalię i remisując z Hiszpanią sięgnęła po złote medale.
Absolutnie nikt nie miał pretensji do selekcjonera, że jego podopieczni grali nieatrakcyjny futbol. Bo na turnieju to sprawa drugorzędna. Greccy piłkarze osiągnęli największy sukces w swojej historii, a Rehhagelowi chciano stawiać pomniki.
Czy Michniewicz pójdzie drogą niemieckiego szkoleniowca? Niech idzie swoją, niech ona będzie wyboista, pełna cierpienia, może i odstręczająca estetycznie, ale skuteczna. Niech bronią go wyniki. A bronią go! Dlatego dziś warto powstrzymać się z krytykanctwem, a kibicować – tak piłkarzom, jak i ich trenerowi.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce.pl 29 listopada 2022r

Marek Pyza