felekNa wstępie pragnę zaznaczyć, że to co będę pisał nie odnosi się wprost i dosłownie do meritum samej sprawy Fundacji „Szlachetna Paczka”. Sądzę jednak, że nawet zupełnie nie znając realnej sytuacji w samej Fundacji, uwagi wypływające z  mojego osobistego prawie 40-to letniego doświadczenia w działalności w ramach tzw. NGO jednak wniosą coś dobrego do właściwego oglądu sprawy. Fala przeróżnych informacji jest dla osób postronnych raczej dezinformacją. Dowiadujemy się, że oto mówimy;  a to o oskarżonym, a to podejrzewanym, a to że mobbing, a to sprawy finansowe,  coś o byłym Zarządzie, a to o nowym Zarządzie a to, że są  jakieś próby siłowego rozwiązania spraw, a nawet, że są decyzje sądowe.

Głowa boli – chaos, w którym nikt się nie połapie – bo na jakiej niby podstawie ma cokolwiek wiedzieć pewnego? Dochodzi osąd – no  tak – ksiądz i już jakiś gigantyczny szwindel. Na tak dobrej sprawie jak ta inicjatywa „Szlachetna Paczka”  

Powstaje pole do zupełnie dowolnych harców. Do tego zupełnie dla mnie nieczytelne założenie koszulki z napisem Kler nawiązującej do filmu pokazującego środowisko kapłanów jako degeneratów moralnych. To dla mnie zabrzmiało jak rechot Pani Anny Dymnej, (którą szanowałem za Jej działalność) – na widok koszmarnych dowcipasów Macieja Stuhra z tragedii Smoleńskiej.   

Podniosę więc, że w naszych realiach – czego nie ma powszechnej świadomości - taka sytuacja jak w przypadku „Szlachetnej Paczki” - wcale nie jest czymś nadzwyczajnym wśród właśnie tzw. NGO. Tyle, że innych przypadków publika nawet nie zauważa i nie rozważa. Tu jednak mamy przed sobą znaczące przedsięwzięcie – i aferę, bo ksiądz i słowo dziś magiczne a straszne – mobbing. Brakuje jeszcze nieobyczajności. Łatwe do rzucenia, praktycznie  niemożliwe do obrony przez osobę posądzoną czy nawet i oskarżoną. Mętna woda, w której nikczemność i dobro bywają zrównane. A to w każdej próbie ocen powinno być bardzo ostrożnie rozważone, do czego nawołuję, nie prowadząc oczywiście do jakiejkolwiek względności ocen. Dlatego właśnie by oceny miały ręce i nogi proponuję obok zgłębiania meritum – również pochylanie się nad tym co piszę.   

I tylko w tym kontekście pragnę zwrócić uwagę na dwie okoliczności, z którymi miałem do czynienia w mojej praktyce aktywności w co najmniej trzech różnych NGO i spotkania w tym czasie dookoła ich sporej liczby. Kotłowanina szlachetnych i dobrych zamiarów, topionych w biznesie a nawet interesach czysto politycznych. Łatwo jest czynić zło – używając do tego dobra wbrew jego istocie. 

W tych sprawach panuje pewna i powtarzająca się ogólna reguła. Idea zawsze piękna a wykonanie nie zawsze dobrze się prezentuje. Im piękniejsza idea – tym jest bardziej łakomym kąskiem do przeinaczenia.

Mając to na uwadze podniosę tylko dwie rzeczy. 

Pierwsze – warto wskazać na zjawisko na tyle ogólne, że trzeba je mieć na oku wyrabiając sobie pogląd w każdej bez wyjątku konkretnej sprawie.

Otóż – ze swej istoty każde NGO z reguły i z zasady, tworzy grupa entuzjastów, osób zafascynowanych jakąś myślą, ideą, chęcią działania pro publico bono. Chwalebne. Może się też zdarzyć, iż taka grupa się zawiązuje lub może być powołana od razu w celach lobbingowych – lub wprost – biznesowo – politycznych. Lecz jak już coś działa samą energią entuzjastów – zawsze pojawia się pokusa, by do tak płynącej łodzi się załapać, zacząć aktywnie krzyczeć – wykazując swą wolę walki – płyniemy! - i tą drogą albo łajbę przejąć w całości lub we fragmencie albo przynajmniej ją kontrolować, a w razie potrzeby – po prostu wywrócić i zatopić. Innymi słowy formuła powołania lub przejęcia NGO może być widziana  jako najtańszy sposób lobbingu, czy wywierania wpływu w każdej bez wyjątku sprawie. W  tym i publicznej. Ideowi założyciele inicjatywy nawet się nie zdążą się zorientować jak na Ich początkowej pracy, ktoś zacznie rozwijać swój już własny interes – nawet bardzo szeroko pojęty – z politycznym włącznie. Tu. pomysły i podstawy założenia, dokonania  i postawa założycieli, już nie mają najmniejszego znaczenia. Są tylko nośnymi hasłami na które osoby postronne łatwo się łowi. Dodajmy też, że z litery prawa NGO może być założona  przez w zasadzie nieliczną – nawet wprost niewielką grupę ludzi, a czy pojawiają się oni jako grupa samorzutnie zorganizowana, czy jest ona po prostu grupą lobbingową – nikogo ani nie obchodzi ani obchodzić nawet nie może. Całość jest z kolei jednak kontrolowana administracyjnie – co z jednej strony ma być jakimś zabezpieczeniem przed niestatutowym działaniom ale i z drugiej strony  dostarcza – i to nie koniecznie formalnie rządzącym, a w tym głownie urzędnikom średniego szczebla – narzędzi do ścisłej - w razie potrzeby i chęci - kontroli i wręcz sterowania takim NGO.

Pokusa to wielka i dla biznesu i dla polityki.

Nie mam bladego pojęcia jak wygląda sprawa „Szlachetnej Paczki” od środka, niemniej daję pod rozwagę to, co powyżej napisałem Oby niezasadnie lecz owe metody i podejścia do spraw to standard. Czy nawet Sąd w takie meandry się wgłębia? Czy zawsze jest naprawdę bezstronny nie zajmując się czymś innym jak tylko przeglądem dokumentów? Ostatnio mamy sporo Sędziów nie tyle w togach co na wiecach. Oczywiście w obronie demokracji. Nawiasem mówiąc – gdyby były jakiekolwiek w tym względzie materialne dowody, to nikt tak jak Oni nie ma tak silnych narzędzi by bronić demokracji i prawa niż Oni. To po co Im wychodzić na trybuny? Chyba tylko wychodzą dlatego, że wiedzą iże demokracja ma się akurat świetnie.

Warto takie pytania sobie stawiać – a dopiero potem zabierać głos w osądzie. Dokonywanym osobiście i bez suflowania gotowcami opinii   

I okoliczność druga, na którą warto zwrócić uwagę. Jest ona szczególnie ważna w przypadku Stowarzyszenia działającego na styku Kościoła i życia świeckiego. Zwróćmy uwagę, że Kościół – jako organizacja – bo i tak można nań spojrzeć – ma inne zasady zarządzania niż te obowiązujące w życiu świeckim. W Kościele – hierarchia, w świecie świeckim – demokracja aż do jej reglamentacji narzędziami mediów i polityki. 

Mówimy o dwóch różnych światach – i na ich styku w ludziach, choćby z przyzwyczajenia - rodzi się pokusa i łatwość działania w kierunku, o którym wcześniej napisałem.  Demokracja – jako głos społeczny lecz wspomagany działaniem  Ducha Świętego – owszem w Kościele działa ale tylko  gdy potrzeba i nie jako automat na wieki wieków. Automat jak maszynerię - wiadomo - łatwo można zepsuć – bo jest właśnie automatem. I tak, demokracja w Kościele działa ale np. w wyborze. Już jednak po jego dokonaniu demokracja w świeckim rozumieniu tej mechaniki – nie ma prawa działać. Konklawe czy mechanizmy formowania władz Zakonów – to taka właśnie forma i to poważnie traktowanej demokracji. Jednak po wyborze Ojca Świętego czy Generała Zakonu, Opata a nawet po wskazaniu Proboszcza (co akurat jest najmniej obarczone demokracją choć nie jest jej pozbawione) – demokracja w świeckim rozumieniu się kończy a zaczyna się panowanie ślubów posłuszeństwa. Rzecz nieznana w życiu świeckim, zwłaszcza dziś, gdy posłuszeństwo jest traktowane jak zniewolenie. Nakłanianie do posłuszeństwa, wymaganie tegoż -  to wręcz mobbing vel terror. Nie znamy tego z dzisiejszej szkoły czy nawet zakładów pracy? Zasada wyćwiczona przez wieki w Kościele = w życiu świeckim jest nie do pojęcia.. Mówię brutalnie ale dla osoby świeckiej trzeba tak ten problem ująć. I tak, to coś co w życiu świeckim jest traktowane jak naruszenie praw człowieka jest – co ważne – nie tylko działające ale i w pełni akceptowane i cenione przez ogół ludzi tworzących Kościół. Ważnym jest tu aspekt akceptacji przez ludzi tego sposobu funkcjonowania społeczności. W Kościele – wierzących. Pomijając nawet więc sprawy dzisiejszego podejścia do samej nazwy mobbing w obrębie tej problematyki warto zastanowić się czym się różni egzekwowanie wykonania pracy i rzetelności w obowiązkach od nieuprawnionego wygrywania swych fobii. Te granice są już gremialnie przekraczane w takich dziedzinach jak np. Nauka – gdy wykonanie obowiązku powinno wynikać z szacunku do Autorytetu a gdy ktoś na fotelu Autorytetu takowego nie posiada to co? Wtedy właśnie głupawe – nie bójmy się tego słowa – egzekwowanie nakazów nie zapisanych formalnie w spisie obowiązków (bo takowego w formie precyzyjnej nie ma i być nie może) jest w sposób naturalny odbierane jako najzwyklejszy mobbing bo często nim jest. Dochodzimy do czegoś całkiem ogólnego – do kryzysu autorytetów. Daje się we znaki w każdej dziedzinie. I w Kościele instytucjonalnym też

Dałem tu Państwu pod rozwagę i ten aspekt, gdyż ks J. Stryczek jako człowiek systemu odejścia od bałwochwalstwa dla procedur demokratycznych działał wśród – i to prawdopodobnie najczęściej – wolontariuszy czyli ludzi nie związanych  konkretnymi umowami a z relacji mniej formalnych. Ludzi naładowanych medialnymi przeinaczeniami na temat relacji praw i obowiązków, uprawnień i zobowiązań, pojęć godności i niegodziwości. W realiach mając w ręku narzędzia demokratyczne używa się ich często bezrozumnie i na swoją szkodę, a wymaganie posłuszeństwa łatwo bierze się za nieuprawniony nacisk.,

Jak było w tym konkretnym przypadku? Nie wiem. Jednak mając powyższe na uwadze – skłaniam się do tego, by wysłuchać jednak tego co ma w sprawie do powiedzenia sam inicjator poniekąd właściciel idei założycielskiej

A ten po prostu w samym meritum milczy. Nie do końca bo jak wiadomo, że stosowne wyjaśnienia już złożył i składa swemu Przełożonemu w posłuszeństwie.  I to też weźmy pod uwagę.

Ze swymi ocenami czekam właśnie do momentu gdy to ks J. Stryczek się w sprawie wypowie merytorycznie a wszystko to co jest skierowane przeciw Niemu jako inicjatorowi i osobie duchownej – biorę z dużą rezerwą. To, że ks J.Stryczek już złożył wstępne wyjaśnienia Księdzu Arcybiskupowi jest w tej sprawie najważniejsze i pozwala patrzeć z ufnością na dalsze losy i wspaniałej inicjatywy i ks, J.Stryczka jako kapłana.   

Tego w mojej ocenie wymaga też po prostu najzwyklejsza uczciwość.

Jeśli się mylę – to przynajmniej, nie będę musiał potem się wstydzić kracząc dziś w zgodnym chórze..