Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie ta najstarsza córa kościoła, pewnie skutkiem harców owego miłośnika kobiet starszych, żeby nie powiedzieć leciwych - Emmanuela Macron'a - prezydenta Francji. Refleksje na temat owego państwa zainicjowana została niebywałą bezczelnością i butą owego francuzika, pozwalającemu swoim brutalnym policjantom lać po łbach protestujących przeciwko jego nieudolnym rządom obywateli w żółtych kamizelkach. 

Jednak Macron udaje, że nie widzi owej zadymy, jakby ekran prezentujący rzeczywistość dziejącą się w kraju była poza zasięgiem jego niewysokiego ciałka, kreuje się na europejskiego arbitra mówiącego kto i co na naszym kontynencie jest dobre albo złe. Rzecz jasna dobre jest ukaranie Polski i państw Grupy Wyszehradzkiej za nie przyjmowanie imigrantów. Dobra jest Rosja bo można z nią robić interesy i zawsze był do niej sentyment albo i coś większego. Zła - Ameryka i Trump i Polska bo jak to mówił inny polakożerca Chirac - Polska nie skorzystała (i nadal nie korzysta)  z szansy aby siedzieć cicho. Złe jest też NATO, bo Francja nie ma zamiaru nikomu pomagać i dla nikogo się nie poświęci.

Po Drugiej Wojnie Światowej Francja powróciła do roli światowego decydenta, mimo, że na tę rolę jako państwo tchórzy i kolaborantów z Vichy wydających na śmierć swoich żydowskich obywateli, absolutnie nie zasłużyła. Okazała się jednak potrzebna jako zachodni bufor Niemiec oraz europejski stabilizator.  Francja podczas wojny nie została prawie w ogóle zniszczona, jej potencjał gospodarczy pozostał nienaruszony. Pojawił się także silny przywódca w postaci de Gaulle'a a historia niczym kobieta fatalna pokazała, że wcale nie musi być uczciwa. 

Kiedy decyzje zapadły, a państwa odwróciły wzrok od tchórzostwa i kolaboracji Francji ta przedzierzgnęła się w bezczelnego, trójkolorowego pawia (przecież nie w koguta, te cechuje odwaga) i nagle pobudzona czymś na kształt odwagi zrzuciła z siebie amerykański protektorat, pragnąc sama zostać Stanami Zjednoczonymi Europy. Żabie udka zaczęła prezentować jako bicepsy, a kogucie kukuryku miało brzmieć jako mocarstwowe fanfary. Historia kolaboracji, zaprzaństwa i tchórzostwa zniknęła z oficjalnej narracji zamieniona na judaszowe - liberté, égalité, fraternité - hasło mające po dekadach okazać się czerwoną zarazą zabijającą Europę, bowiem zaopatrzone w lewackie treści zdegenerowanej lewicującej francuskiej młodzieży stało się bardzo plastycznym patogenem współczesnej Europy i świata.

Tak jak w 1939 roku Francuzi zdradziła Polskę, tak obecnie  ustami Macron'a kontestują NATO. Francja kwestionuje potrzebę istnienia sojuszu, bratając się ze wschodnią, rosyjską dziczą, jedynie w imię doraźnych korzyści. Co się dziwić, swojej europejskości i chrześcijańskich korzeni Francja wyzbyła się dekady temu, tak więc sojusz z nosicielem wszystkiego co bezbożne - Rosją, wydaje się jak najbardziej naturalny.

To właśnie najstarsza córa kościoła bierze na siebie znaczną część winy za obecny, głównie moralny stan Europy. To właśnie w niej i w Niemczech powstały inkubatory lewactwa i to ona stanęła otworem przed sowiecką indoktrynacją stając się wielkim kotłem, w  którym komunizm wymieszał się z rodzimymi, gilotynowymi wolnością, równością i braterstwem. Francja ma na sumieniu kolejny grzech śmiertelny, dotyczący tym razem konkretnie nas Polaków. Jest nim owa zdrada w 1939 roku, kiedy to wbrew podpisanym układom zostawiła nas samych w konfrontacji z niemiecką machiną wojenną, a w konsekwencji stała się współodpowiedzialna za wymordowanie sześciu milionów polskich obywateli i praktyczne unicestwienie naszego państwa.

Ktoś powie, że w polityce nie ma sentymentów, z pewnością, ale nadal i będzie tak do końca świata, obowiązuje osąd moralny oddzielający łajdactwo od prawości, a ten mówi jasno jakiej próby jest owo trójkolorowe państewko, które kiedyś prawie dało nam króla. Już wtedy polscy posłowie jadący po Walezjusza zdziwieni byli nieokrzesaniem i wulgarnością Francuzów. Polacy znający po dwa, trzy języki obce nie znaleźli na francuskim dworze nikogo z kim mogli by konwersować w łacinie czy grece, dobrze, że znali francuski inaczej z Francuzami by się nie dogadali, co suma summarum może i wyszłoby nam na dobre?! W każdym razie Walezjusz i tak uciekł z Polski (uciekanie to jak widać ich narodowa cecha) kiedy pojawiła się okazja zostania królem Francji.

Po dwóch wiekach Wolter w swoich listach do carycy Katarzyny określił mniej więcej stosunek Francuzów do Polaków, chwaląc z wielką lubością i czołobitnością rozbiór Polski. Czynił to z pewnością w duchu nadciągających wielkimi krokami - liberté, égalité i fraternité mających z dyktatorską skrupulatnością i gilotynową dokładnością w specyficzny sposób wcielać owe hasła w życie. Na tym właściwie można by zakończyć notkę bowiem od tamtego czasu, z przerwą na napoleoński epizod, nic się nie zmieniło. Francuzi nadal nie chcą umierać za Gdańsk, a nawet bardziej, obecnie nie chcą umierać za nic. W świecie wciąż lśni jak tombak, francuski, luwrowo - bagietkowy stereotyp nietuzinkowego państwa mającego aspiracje aby recenzować inne narody pomijając, jakby nigdy nie istniał, aspekt własnego państwa wstrząsanego demonstracjami niezadowolonych z rządów Macron'a Francuzów, sterroryzowanego przez islamskich imigrantów oraz spętanego antychrześcijańską i politpoprawną narracją o pikującej w dół gospodarce nie wspominając.

Odnośnie owego państwa, w moim przekonaniu, bardzo trafnym jest pewien cytat z "Dobrego wojaka Szwejka", ale z uwagi na to, że autor, który go ostatnio użył w stosunku do jednego z narodów miał później problemy sądowe - zamilczę. Pewnym jest jedno: dajmy sobie spokój z Francją, nie ufajmy jej i nie łudźmy się, oni nie są naszymi przyjaciółmi i nigdy nie byli.

Opublikowano: na Salon24.pl 24 listopada 2019r