Sposób w jaki zarządza się dziś zmianą polityczną, która jest wynikiem wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej, pokazuje, ze w naszym skrajnie upartyjnionym państwie, obywatele są najmniej istotnym trybikiem. Potrzebni są tylko do wyrażenia entuzjazmu na co dzień i oddania głosu na partię władzy od święta zwanego wyborami.

Cała reszta nie powinna ich obchodzi . Jeszcze we środę Tusk i jego ministrowie ogłaszali w Sejmie swoje plany na kolejny rok rządzenia. I Polacy mieli prawo uznać, że są to zapowiedzi na poważnie. A tu w sobotę okazało się, że to był blef, bo niedługo nie będzie już tego rządu. Nie wiadomo też, kto z ministrów zostanie na stanowisku. Po co był więc ten teatr?

Co gorsze, wczoraj premier Tusk przyznał, że o stanowisko szefa Rady ubiegał się już od miesięcy i prowadził kampanię, a od momentu poparcia przez Camerona i wycofania sprzeciwu wobec socjalistki z Włoch na urząd Wysokiego Przedstawiciela, sprawa była praktycznie przesądzona. Wiedział więc, że w Sejmie oszukuje wszystkich, którzy go słuchają. Polacy i polski Sejm dostali zatem od Tuska w twarz. Wszyscy w Unii wiedzieli, że Tusk kandyduje, tylko nie obywatele jego kraju i najważniejszy organ kontrolujący rzekomo w ich imieniu politykę rządową, czyli parlament. Mało tego, Tusk do końca wmawiał, że nie chce stanowiska unijnego, „bo zależy mu na Polsce” co wywoływało uniesienia patriotyczne u komentatorów i jego popleczników. Jak się okazuje, wcale mu nie zależało.

Teraz ani nie wiadomo, jak długo Tusk zamierza być premierem, ani jak i kiedy zmieni się rząd. Wszystko to będzie efektem wewnętrznych walk frakcji w PO i prestiżowej przepychanki miedzy prezydentem i premierem. A to, że osłabia to państwo i pokazuje, że wszystkie jego instytucje są de facto tylko fasadowe wobec partii, to kogo to obchodzi?

Dla pragmatyki administracji nie ma nic gorszego niż przedłużający się stan tymczasowości. Kiedy już wiadomo, że jedni odchodzą a drudzy nadejdą, tyle że nie ma pewności kto to będzie, cała administracja zwalnia w pracy, odkłada rzeczy ważne na później i czeka. Nie ma nic gorszego niż stan „zapowiedzianej dymisji” rządu.

Tak było, gdy odchodził Leszek Miller w 2004 roku, ale pozwolono mu doczekać do wejścia Polski do UE, żeby mógł sobie to zapisać w biografii i tak jest teraz. Dziesięć lat temu mieliśmy kilkumiesięczny stan całkowitej bierności administracji i to samo będzie teraz. Potrzeby partii są jednak ważniejsze od potrzeb państwa. Tusk przedłuża bowiem okres przejściowy tylko dlatego, że chce jeszcze prowadzić kampanie wyborczą PO w samorządach. Za ten trik wyborczy zapłacimy wszyscy słabością państwa.

I wreszcie sprawa trzecia. W sytuacji, jaką mamy u naszych wschodnich granic, zabawa w kotka i myszkę jaką urządza Tusk i PO z polskim ministrem spraw zagranicznych to działanie skrajnie antypaństwowe. Jaki jest dziś i jaki był od miesięcy formalny status Radka Sikorskiego? Czy był tylko „zającem”, wypuszczonym - jak przyznaje Tusk - na przynętę, żeby na boku przeprowadzić akcję nominacyjną Tuska (jak wiadomo, w tej sprawie negocjacje prowadził min. Serafin poza wiedzą polskich placówek dyplomatycznych)? Czy był rzeczywistym kandydatem? A wtedy byłaby to już jego druga prestiżowa porażka w ubieganiu się o jakąś międzynarodową funkcje, po przegranej batalii o stanowisko Sekretarza Generalnego NATO. Oznaczałoby to, że Sikorski jest za granicą niewybieralny i dlatego swoje frustracje leczy megalomanią w swoim dworze.

Czy też może Sikorski jest nadal naszym kandydatem, tyle że na inne stanowisko w Komisji Europejskiej? To w takim razie trzeba jak najszybciej ogłosić jego następcę. A może do teki komisarza zgłoszona będzie jednak wicepremier Bieńkowska? To może też warto, żeby Polacy i parlament o tym dowiedzieli się wcześniej niż pan Juncker?

Można rozwijać tę opowieść o państwie w chaosie, w którym łamie się podstawowe zasady otwartej demokracji i transparentnej polityki przez układ zakulisowych gier w interesie partii władzy. Słabo to wygląda na tle standardów europejskich. W większości państw np. już dawno znani są kandydaci do Komisji, w części nawet - co jest nie do pomyślenia w państwie Tuska - ich nominacje były wcześniej przedstawiane opozycji po to, by zyskać jej akceptację albo przynajmniej by ją poinformować.

W państwie PO, Polacy o wszystkim, co ważne dowiadują się wtedy, gdy nie mogą już nic zrobić, bo decyzje zapadły. Na wszelki wypadek, bo mogli by mieć inne zdanie, zwłaszcza, że rząd Tuska zdecydowanie popiera tylko 1% Polaków. Głos partii głosem narodu!