Niektórzy Janusza Filipiaka uwielbiają, inny mają do Niego chłodny albo wręcz niechętny stosunek.  Dla mnie jako krakusa, mieszkańca Półwsia Zwierzynieckiego, ważne jest Jego zaangażowanie w sprawie Klubu Piłkarskiego Cracovia. Choć nie jestem w najmniejszym nawet stopniu kibicem piłkarskim, to dokładnie i na własnej skórze niegdyś przećwiczyłem to co działo się wokół Cracovii i mam świadomość, co dla nas – na Zwierzyńcu i nawet dla Krakowa, oznaczałaby realizacja zamiaru inwestycyjnego o nazwie IVACO. Jakie przy tym były uruchomione mechanizmy – bardzo oględnie mówiąc – biznesowe też mniej więcej wiem też z doświadczenia nie opowieści.

Przykrywka piękna – hasło - ratowanie Klubu o tradycjach ponad 100 letnich. Czym się mogło skończyć? Nawet wyprowadzką klubu i powstaniem tu supermarketu. Gdy ów projekt upadł za sprawą wyroku Sądu Administracyjnego oraz pod wpływem nacisku społecznego z uchyleniem wglądu w kulisy sprawy tego zamiaru inwestycyjnego w sprawę ratowania włączył się właśnie prof. J. Filipiak. Może i wszedł w sprawę czysto biznesowo - ale to do końca nie wiadomo i mniej ważne. Ważne że zaczęło się inaczej dziać. W efekcie powstał nowy stadion a Klub jako-tako opanowuje kwestię kiboli. Ci w każdym razie zeszli z czołówki rozrabiaczy stadionowych. Co prawda każdy mecz jest traktowany jak impreza widać maksymalnego ryzyka, skoro za każdym razem wokół stadionu jest aż niebiesko.
To po tej sprawie Cracovii mam dla Pana Profesora – określmy to – pewien kredyt życzliwości. Toteż zatrzymałem się gdy przypadkowo po włączeniu telewizora zobaczyłem – tylko końcówkę - wywiadu z Panem prof. Filipiakiem
Nie wiem o czym wcześniej była mowa – niemniej powiedział dwie uznaję fundamentalne rzeczy w sprawie kontaktu nauka – biznes. Te, choć są od zawsze wiadome wśród tych, którzy cokolwiek kiedykolwiek nietypowego wymyślili, to jednak są to stwierdzenia nie zestawiane ze sobą i nie eksponowane, i co gorsza nie znajdujące odbicia w rozwiązaniach organizacji nauki. Zważmy – cokolwiek by nie mówić – były to słowa człowieka, który w tych sprawach, jak się to mówi - zjadł zęby.
Jedna rzecz, którą powiedział – to o wadzie wynalazcy, czy autora pomysłu. Wymyśli i sądzi, że to wystarczy i jest sukces. W końcu zostało powiedziane - same odkrycia jako takie nie mają specjalnej wartości, a w dalszej pracy nad przedmiotem, wcale nie można od razu myśleć, że z tego ma być sukces i to natychmiastowy. Czyli cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość.
I drugie – bardzo ważne. Co zostało powiedziane a ja spróbuję tu rozwinąć Sam pomysł a nawet praktyczne rozwiązanie – to dopiero początek i choć podstawowy, bo bez niego nie byłoby o czym rozmawiać – ale tylko drobny początek. Reszta składająca się na sukces – to opracowanie biznesowe całej sprawy.
Do tego dodam, że sam byłem – bo już jestem na emeryturze – uczestnikiem grupy, w której powstał pomysł zasady, a z niej został wprowadzony i nadal jest opracowywany wręcz cały zestaw technologii oryginalnych, przydatnych w praktyce. Amatorska otoczka kontaktów z przemysłem i to przy udziale piekiełka naukawców i biznesu nie zdaje egzaminu. Już przez lata. Irracjonalne zachowania ludzi praktyki przemysłowej są czasem trudne do zrozumienia, choć zawsze mają jakieś podłoże racjonalności – przynajmniej z ich punku widzenia.
Co do wymienionego przez prof. J. Filipiaka etapu cierpliwego rozwijania pomysłu i jego rozpoznawania dającego coraz to nowe technologie, to ten zespół, o którym mowa, przez lata ma już zdecydowanie za sobą – i zawsze można powiedzieć – przed sobą. I co? Cała paczka wyrobów fizycznie wykonanych do pokazania jako przykłady fizycznie dokonanych realizacji nieosiągalnych lub trudno osiągalnych innymi metodami – siedzi sobie w szafie. Albo leżą na biurkach. Przyjeżdżają cmokają – i - koniec.
Pomijam tu tak zwaną „życzliwość” otoczenia naukawego – bo ta nie powinna mieć znaczenia – choć obmowa i nieżyczliwe komentarze już nieraz blokowały to, co się nazywa pełnym, przemysłowym, wdrożeniem. Motorem napędowym działania naukawców i też części ludzi biznesu jest w takich przypadkach obrona własnej pozycji atakowanego nowością i obawa przed utratą pozycji rynkowej. Jednak głównym hamulcem i – powodem strat wynikających z braku nowatorskiej produkcji - jest właśnie niemoc w zakresie opracowania biznesowego. I tu należy przyznać rację profesorowi bez dyskusji. Jednak - po czyjej stronie ma leżeć ta sprawa? Może to nowe pole działania dla kogoś kto temat potrafiłby podjąć? Dziś na to akurat nie ma środków, choć formalnie są nawet ludzie, którzy tym powinni się zajmować. Na dodatek - zamknięty krąg recenzentów – czyli też element oceny kierunków finansowana – też ma swoją rolę. Ten, de facto pozostaje nienaruszony od czasów, gdy to z powodów politycznych podporządkowano naukę administracji jako sile sprawczej, a tej stojącej po drugiej strony lady swego rodzaju sklepu z produktami Nauki. Sklepiku przyjmującego też zamówienia na oczekiwane rozwiązania problemów. Organizacja takiej struktury może być przecież oddzielną działalnością. Na prace nad samym pomysłem – owszem kasa bywa, lecz już na choćby rozpoznanie rynkowe, ocenę granic opłacalności produkcji asortymentu, kurendę po potencjalnych zakładach gotowych na implementację nowości, a po tych czynnościach, na współfinansowanie instalacji i wdrożenie technologii w konkretnym zakładzie – żadną miarą i sposobem środków nie można zdobyć.
I to jest wada systemowa – której istnienie ustawia wszelkie akcje pod hasłami innowacyjności odnoszącymi się do technologii w sferze pokazywania pomysłów – i tak naprawdę - na tym koniec. Zbudować autko, elektryczną deskę surfingową, robocika, inne urządzenie – może parę osób i to publika podziwia na wystawach. Na boku zostają pytania o rzeczywisty koszt ciągniony, w tym ekologiczny, danego urządzenia - od budowy poprzez działanie, po utylizację i nie istnieje też pytanie o szanse produkcyjne i sprzedażowe – czyli rynkowe. A to dopiero może decydować o tym, co powinno się rozumieć pod słowami – zmiana, postęp itd. Idąc do samej idei tej myśli – przez analogię - bardzo śmiałe, wręcz genialne i futurystyczne projekty Leonado da Vinci były przyszłościowe, miały potencjał ale same, jako takie, nie zmieniły techniki tamtego czasu, nie zmieniły życia ówcześnie żyjących ludzi, nie spowodowały postępu - wtedy. Innowacyjne były, lecz nie wpływały na gospodarkę.
Teoretycznie, to poszczególne zakłady powinny – jeśli by były zainteresowane rozszerzeniem oferty – podejmować akcje w tym kierunku we współpracy z autorami wynalazku. Zgadza się. Oznacza to wprost, że konieczne jest utworzenie rodzaju aktywnej skrzynki kontaktowej, sklepiku z informacją czyli zespołu, wręcz firmy, tak jakby akwizytorów wyników badań.
I tu mamy drugą barierę. Dla mnie zupełnie niezrozumiałą ale jednak istniejącą. Leży ona po stronie szefostwa zakładów – bez względu na formę własności. To daleko idąca rezerwa do wyników pracy nauki. W świetle realiów obawy te bywają uzasadnione a przez kolejne przypadki – wypadki są utrwalane. Tu też mamy z chorobliwą dziś czasem obawą właścicieli czy zarządzających przed otwarciem się na wymianę informacji i rzetelną i merytoryczną współpracę. W tym zakresie można dziś tylko stawiać propozycje jako akcje wręcz reklamowe. Trudno jednak kogoś uszczęśliwiać na siłę – ale orientację co do tego, gdzie należy kierować propozycje z informacją o spodziewanych efektach technicznych też trzeba pozyskać. Na zamknięcie się potencjalnego odbiorcy nowości nie ma rady, ale dla chętnych, otwartych na próbę – zawsze można stworzyć realistyczną płaszczyznę rzeczowej rozmowy,
W każdym razie – to co powiedział Filipiak jest znane każdemu kto cokolwiek kiedykolwiek wymyślił i próbował wdrożyć, lecz te informacje nie znajdują się w centrum uwagi decydentów, nie są powszechnie uświadamiane, reformy ich nie dotykają, a sami ludzie przemysłu nimi się nawet nie interesują. Dla nich niestety Polska nauka jeśli jest potrzebna, to raczej na potrzeby ratunku w przypadku kłopotów, do celów rozjemczych a nowe technologie? Te są bez kłopotów (jak się im oczywiście tylko wydaje) dostępne od firm z dostawą pod klucz. Nie chcę oczywiście uogólniać – jednak myślący inaczej nie znajdują wsparcia systemowego i działają tak jak im rozum i dusza podpowiada. W tym względzie prof. J. Filipiak utworzył własne narzędzia. Miał takie możliwości też ze względu na pole, na którym działa.
Tym samym – i informacja naukowa, i technologiczna nie ma dziś sensownej ceny i pozycji.
Co prawda Polski fizyk jest – czy był - potencjalnym kandydatem do Nagrody Nobla. Tak, ale On nie pracuje w Polsce. I w dziedzinie nie wymagającej kontaktów technologicznej „sprzedaży” produktu myśli.
Wniosek? Pan Filipiak powiedział prawdę i to dobrze znaną – tylko co z tego? Może by i w tą stronę skierować wysiłki reformatorów.

 

Dr inż. Feliks Stalony-Dobrzański
Kraków 08.10.19