Wyświechtany co nieco slogan, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie, zdaje się nie opuszczać miłościwie nam panujących. Kilka lat temu premier Donald Tusk tak dalece poczuł się władcą absolutnym, że pozwolił sobie na uszczypliwą dygresję, że w zasadzie to nie ma z kim przegrać. W niespełna rok czasu koalicja PO-PSL, przegrała wszystko co było do przegrania – urząd prezydenta, sejm i senat. Dzisiaj rządząca zjednoczona prawica wysyła podobny przekaz w stylu nie ma z kim przegrać, poprzez lekceważący stosunek do stanowionego prawa.

Rygory stanu zagrożenia epidemicznego egzekwowane z całą surowością wobec zwykłych obywateli, zdają się nie mieć żadnego znaczenia dla tych, którzy je stanowią. Żadne wizerunkowe zabiegi telewizji publicznej nie zmienią faktu, że była to arogancja nawet jeśli intencje były szlachetne. W normalnych warunkach byłby to początek równi pochyłej. Ale dzisiaj kiedy do normalności jest bardzo daleko scenariusz długotrwałej władzy absolutnej jest najbardziej realny jak nigdy dotąd, i stanie się tak nie za przyczyną koronawirusa, ale przede wszystkim za przyczyną opozycji z dwóch powodów.
Po pierwsze trwa trudna i uciążliwa dla obywateli walka z koronawirusem, za którą całą odpowiedzialność w każdym państwie ponosi rząd – opozycji przypada szlachetna postawa pomocniczości. Śledząc wystąpienia medialne szeroko rozumianej opozycji nie sposób nie odnieść wrażenia, że opozycji jest nie na rękę niski poziom zakażeń, a rząd ukrywa rzeczywisty rozmiar epidemii i liczbę zgonów, że wprowadza niepotrzebne zakazy, a pojedyncze przypadki potknięć urastają w oczach opozycji do rangi załamania systemu. Propozycje opozycji w sprawie wprowadzeni stanu klęski żywiołowej, skutkujące wypłatą wielomiliardowych odszkodowań oraz powiększenie rozmiarów tarczy antykryzysowej, do rozmiarów skutkujących zapaścią finansów publicznych, nie są podyktowane troską o Polskę ale w podtekście są życzeniem upadku rządu na skutek załamania się systemu emerytalnego, systemu świadczeń społecznych, opieki zdrowotnej czy administracji publicznej. Że upadnie państwo bo zabraknie pieniędzy na emerytury i wypłaty dla nauczycieli, policjantów, żołnierzy, lekarzy, pielęgniarek i administracji publicznej. Taki opozycyjny scenariusz im gorzej tym lepiej zakrawa na przemyślaną dywersję. A u naszych przyjaciół za Odrą federalny minister zdrowia Jens Spahn i eksperci są zadowoleni z tego, jak Niemcy radzą sobie zepidemią. Minister Spahn na konferencji prasowej w piątek 17 kwietnia w Berlinie dokonał pozytywnego tymczasowego bilansu walki z koronawirusem w Niemczech. - Stan na dzień dzisiejszy jest taki, że wybuch epidemii jest opanowany i radzimy sobie lepiej - powiedział chadecki polityk. Restrykcyjne ograniczenia życia publicznego i gospodarczego od marca były zdaniem ministra "ostrym hamowaniem" - teraz możemy powiedzieć, że odnieśliśmy sukces. Od maja szpitale powracać będą do nowego normalnego trybu pracy, tzn. będą przeprowadzane odłożone na później operacje. Co więcej Niemcy będą przyjmować na leczenie chorych z innych krajów UE – stu, może stu dwudziestu pacjentów. Czy to duża pomoc? Nie, ale jak buduje pozytywny wizerunek Niemców w ogarniętej chaosem Europie. W Niemczech zmarło 4065 osób, a w Polsce 332 osoby. Czy niemiecka opozycja kwestionuje sukces państwa niemieckiego w walce z koronawirusem i stawia za wzór do naśladowania Polskę ? - nie. Na tym polega fundamentalna różnica między opozycją w Niemczech i Polsce. To nie jest tylko moje wrażenie, że opozycja się sama się wyklucza społecznie, ale taka postawa opozycji znajduje również odzwierciedlenie w trendach sondażowych, które póki co wskazują, że władza absolutna w rękach Pis-u, będzie dzięki opozycji trwała długo.
Po drugie toczy się nie tle ciekawa co bardzo przebiegła gra, w którą bezrefleksyjnie opozycja dała się wciągnąć w związku z wyborami prezydenckimi. Bardzo sprytna socjotechniczna sekwencja ruchów Pis-u, polegająca na wielości propozycji przeprowadzenia demokratycznego aktu wyborczego zgodnie z konstytucją, które opozycja odrzuca, jest zawsze na nie – takie współczesne liberum veto, które Polacy odbierają bardzo negatywnie, jako synonim upadku pierwszej Rzeczpospolitej. Co więcej, w senacie gdzie opozycja posiada większość, demonstracyjnie spowalnia każdy projekt na zasadzie kij w szprychy. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski w jednym z wywiadów rekomendował opozycji, by się porozumiała z rządzącymi, w sprawie terminu wyborów wg propozycji ministra Gowina, bo jako doświadczony polityk doskonale czyta grę i widzi w jaki ślepy zaułek PiS spycha naiwną opozycję. Gra się potoczy dokładnie wg zapisów konstytucji. Wybory zgodnie z konstytucją zostały wyznaczone na 10 maja. Czy one się odbędą, czy też nie, czy ze względów technicznych, będą przeprowadzone ułomnie, bo na przykład nie uda się skompletować komisji wyborczych, to nie ma znaczenia. Przekaz publiczny Pis-u będzie taki – chcieliśmy wywiązać się z konstytucyjnej powinności zorganizowania wyborów w ustawowym terminie, ale na skutek zmasowanego bojkotu totalnej opozycji nie udało się. Teraz niech działa prawo wynikające wprost z konstytucji. A co mówi konstytucja? Otóż konstytucja w Art. 129. mówi że „Ważność wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej stwierdza Sąd Najwyższy”. Ponieważ Sąd Najwyższy ma dwa miesiące na rozpatrzenie protestów na ważność wyborów. Decyzji Sądu Najwyższego o ważności lub nie wyborów, należy się spodziewać w okolicach 10 lipca. Jeśli Sąd Najwyższy stwierdzi nieważność wyboru prezydenta, to wracamy zgodnie z konstytucją do Art. 128. Ponieważ kadencja prezydenta Andrzeja Dudy wygasa 6 sierpnia, a Polska nie może być bez głowy państwa, to obowiązki prezydenta przejmuje marszałek sejmu Elżbieta Witek. Czy zatem nie o to chodzi rządzącym? Wróćmy więc do konstytucji raz jeszcze, bo tam jest scenariusz dalszych wydarzeń. W Art. 128. punkt 2. zapis jest następujący - „Wybory Prezydenta Rzeczypospolitej zarządza Marszałek Sejmu na dzień przypadający nie wcześniej niż na 100 dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej, a w razie opróżnienia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej – nie później niż w czternastym dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów. I wszystko jasne – następne wybory prezydenckie odbędą się w drugiej połowie października zgodnie z konstytucją, na którą tak chętnie się opozycja powołuje.
Podsumujmy – co na tym zyska opozycja. Wizerunkowo tylko straci bo nie jest zdolna do żadnej konstruktywnej współpracy. Trzeba będzie od nowa wyłonić kandydatów i to w czasie kiedy rządzący i obecny prezydent Andrzej Duda, będą odcinać kupony od sukcesu opanowania epidemii koronawirusa i powrotu gospodarki na ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego, a będzie on tym szybszy im większy bałagan decyzyjny zafunduje Komisja Europejska krajom strefy euro. Czasu na wyłonienie nowych rozpoznawalnych kandydatów nie ma, a ponowne zgłoszenie tych samych już mocno nieświeżych, którzy nie są w stanie przekroczyć progu 10%, za którymi nie idą nowe idee czy świeże pomysły na Polskę, za którymi nie stoi wiarygodność, to fundowanie sobie porażki z kretesem w pierwszej turze. To również oznacza trzecią kadencje Pis-u u władzy – czy można to uznać z sukces opozycji? Jeśli jej celem było samounicestwienie to tak – jeśli przebudowanie sceny politycznej w Polsce, to niestety oznacza to totalną porażkę. Opozycja musi zacząć pracę od podstaw, od kadrowej zmiany pokoleniowej by się uwiarygodnić, od odpowiedzi na pytanie co mamy do powiedzenia Polkom i Polakom oprócz anty Pis-u. Bo wyobraźmy sobie przez chwilę, że nie ma na polskiej scenie politycznej zjednoczonej prawicy, to jaki projekt pozytywny ma opozycja, projekt na tak a nie tylko na nie. Czy statystyczny obywatel ,jest w stanie powiedzieć, jaki program pozytywny dla Polski, ma nowy szef największej partii opozycyjnej pan Borys Budka? Bo ja nie wiem, mimo iż na bieżąco obserwuję wnikliwie, bez uprzedzeń naszą scenę polityczną. Polsce potrzebna jest mocna merytoryczna opozycja a nie karłowata piąta kolumna obcych interesów. Po koronawirusie przyjdzie czas twardej walki o wpływy w Unii Europejskiej, słowo solidarność europejska, będzie wytrychem do rozbijania skłóconych wewnętrznie krajów. Dlatego dla budowania nowej silnej pozycji Polski w Brukseli, kluczowe znaczenie będzie mieć wspólne działanie rządu i opozycji. To jest ostatni dzwonek dla opozycji by podjąć decyzję wjakiej drużynie gra – biało czerwonej czy w wyimaginowanej drużynie pod niebieska flagą z gwiazdkami. Ta decyzja przesądzi o ostatecznej anihilacji dotychczasowej formuły funkcjonowania opozycji lub jej powolnym odzyskiwaniu szerszego zaufania społecznego, niż tylko grono własnych zatwardziałych fanatyków. Wielu niezależnych analityków ekonomicznych prognozuje, że kraje środkowo europejskie, tzw nowe kraje UE, szybciej i lepiej będą sobie radziły po kryzysie i to może być złote pięć minut tej części Europy, by ponad bilion dodrukowanych euro nie trafiło do daleko wschodniej Azji, a wzmocniło inwestycje i dobrobyt trójmorza. Jest zatem o co grać dla naszej ojczyzny – tylko czy jest taka świadomość i wola, zwłaszcza po stronie opozycji właśnie?


Stefan Rembelski

Tekst ukazał się na FB 18 kwietnia 2020r