felekWłaściwie aż dwie.
Najpierw parę słów niezbędnego wstępu
Rzecz ma związek z epidemią, czyli okolicznością tragiczną – co do tego nie ma wątpliwości. Choroba nadzwyczajnie zaraźliwa, na którą – wygląda na to dziś nie ma środka zaradczego. W tej sytuacji mózgi naukowców jako osób szukających, a siedzących w kręgu tej tematyki – automatycznie zaczynają pracować na wyższych obrotach. Pytanie czy to co wiem – mogę użyć w sprawie – u normalnego naukowca jest wręcz naturalne.

Naukowcy z krwi i kości, pasjonaci – tak mają - myślą jakby tu problem rozwiązać. Ten odruch jest fundamentem nauki, prowadzi bowiem do swobodnej wymiany myśli, doświadczeń, wyników, a także rzetelnej krytyki i obrony racji. Tak powstaje nowe. Etyka zawodowa jest tu jedynym gwarantem tego, co potem w papierkach znajduje się jako procentowy udział w wynalazku, w patencie itd. Obecny systemem zarządzania nauką ten sposób pracy naukowej demoluje. Tacy hobbiści pozostają właściwe tylko i niestety w małej grupie – naukowców i to spychanych do pozycji ludzi pracujących, bo lubią (co jest prawdą). W spuściźnie od lat powojennych wiadomo, że nie należy im koniecznie godnie płacić, (co jest praktyką) bo to by nie pozwalało z kolei żyć wygodnie – już zupełnie innej warstwie, też postrzeganej jako naukowcy. To naukawcy Jedna literka, a zasadnicza różnica. To grupa kombinatorów nawet ubranych w koteryjnie uzyskane tytuły i splendory, myślących tylko jak by tu z czegoś, z jakiegoś problemu, wyciągnąć jakiś grant, sławę, punkty, publikację wykombinować słowo klucz do tychże. W tym i w tzw dojściach i umocowaniu w zmowie wzajemnych usług recenzenckich – są sprawni. Im nie chodzi koniecznie o rozwiązanie czegokolwiek a o samo gonienie króliczka. Jak się coś trafi – to ostatecznie – niech będzie. Czasem sam widok obiecanki rozwiązania, owego króliczka - wystarcza na zachętę dla polityka czy dysponenta pieniędzy i staje się dźwignią dla dojścia do kasy. A to już są pieniądze, z których można nawet coś kapnąć hobbyście- pasjonatowi. Układ mól i panisko napędza „naukę” Reformy oparte o oceny punktowe i odnośniki unijne wspomagają opisane podejście do nauki. Czy ma ona wtedy jakiekolwiek znaczenie dla Państwa, dla społeczeństwa – praktycznie żadnego. Jeśli przesadzam to o ile już ma mniejsze znaczenie.
To, co tu opowiedziałem jest problemem zaszczepionym administracyjnie nauce. Nie tylko w naszej, ale u nas rozkwitłym.
Opisu tego użyłem tylko jako wstępu. Ważnego umotywowania dlaczego jest bardzo pocieszające i budujące są informacje, które ostatnio usłyszałem. Choć zostały ujawnione na tle tragedii i jej dotyczą – to obie są optymistyczne.
Oto naukowiec z Wrocławia – musi się podkreślić – w bardzo szerokiej i otwartej, jak wynika z relacji – współpracy naukowej z naukowcami w Japonii, z Chin, Stanów i Niemiec wskazał, wykrył czy zidentyfikował oraz zanalizował enzym, klucz do wytworzenia leku na obecne choróbsko. Specjalnie nie piszę – o współpracy ośrodków a ludzi. To wszak konkretni ludzie, w pełnej swobodzie wymiany informacji, próbek, relacji z wyników myśleli aż – każdy coś dołożył a ten z Wrocławia swoją wiedzą wydaje się, że potrafił to spiąć i popchnął sprawę ku dobrej ścieżce i rozwiązaniu. Jego zasługa niezaprzeczalna ale tenże – co słyszałem na własne uszy – uznając, że sprawa ma tak aktualną wagę, że nie ma czasu na dbanie o własne zasługi i na czekanie na przebieg cyklu wydawniczego czy patentowego – i rzecz w sposób otwarty podał do wiadomości. Każdy naukawiec powie pewnie sobie, mądry ale biznesowo głupiec. I to właśnie różni naukowca świadomego swej roli społecznej o naukawca zapatrzonego we własne ego. Taki u nas jest nawet na świeczniku.
Człowiek z Wrocławia – jak widać jest Naukowcem, człowiekiem który wie co to znaczy dążenie do prawdy, co to rzetelność i etyka w badaniach i – ważne – w zadaniach społecznych naukowca.
Jest On w mojej ocenie jednym z filarów, na których Polska nauka nie tylko stoi ale i daje rozwiązania i mózgi cenione wszędzie. Tylko nie u nas Jestem dumny, że znam takie osoby – choć są na ogół zepchnięte do pracy naukowej ze swej pasji jednak jakby na marginesie nakładanych a nieraz idiotycznych obciążeń administracyjnych. Mowa tu o balaście ciągnącym w dół Polską Naukę. Naukę tu i teraz. Na dodatek – czego też obecny system zarządzania nauka nie widzi - myślenie i etyka nie podlegają ocenie w punktach i faktorach.
I druga wiadomość.
Na ile prawdziwa na ile nie – nie wiem, ale wygląda jednak na rzetelną.
Oto w Krakowie – ekipa ludzi nauki – praktyków z solidną wiedzą w temacie (bez niej by nic nie zrobili) siadła i techniką druku 3D wydrukowała i wytworzyła – co? respirator. Kłopot, bo ten oczywiście nie ma atestów i certyfikatów. Ale jest. Szybciej zrobili niż system puści do używania w sytuacji zagrożenia życia. Z drugiej strony wcale nie jest takie pewne, czy taki respirator może być zawsze sprawny i co ważne - niegroźny. Nie byłoby rozsądne oczekiwanie dzikiego entuzjazmu. Też jednak można by było sobie wyobrazić takie oto myślenie; skoro respirator ratuje życie, lub nawet przynajmniej daje szanse na uratowanie życia – to lepiej jak on jest – niż jak go niema. Tak – ale brak atestu może zabić. To dylemat do rozwiązania tylko uruchomieniem wszystkich sił na wykonanie stosownych badań aplikacyjnych i prób. Dojście do przynajmniej wstępnej oceny. Tak jest też przecież w przypadku nawet toku testowania nowych leków. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Leki też są wprowadzane w trybie, który obejmuje testy na ochotnikach.
Jednak bardzo delikatna sprawa.
W tym co piszę o tym respiratorze – jeśli powtarzam to nie naukowo – medialna kaczka – co innego jest do pokazania i na to zwracam uwagę. Oto grupa ludzi, entuzjastów siedzących w temacie po uszy i najwyraźniej o najwyższych kompetencjach, siada i od ręki robi taką rzecz bez załatwiania papierologii, bez aplikacji, bez wysokich komisji. Robią, zrobili bo wiedzą, że mogą coś dać, coś pomoc. Nie pracowali nad tym chyba wcześniej bo rzecz powstała w reakcji na sytuację, choć może i sytuacja trafiła na ich pasję, na coś co robili. Nieważne.
Ważne, że zrobili coś czego wcześniej nie było. Teraz będzie czas egzaminu dla systemu czy potrafi to wykorzystać i na dziś i na przyszłość.
I jak się tam czują wszelkie szumne programy innowacyjności, wdrożeń itd. Ile nowych technologii, rozwiązań zostało utopionych przez niesprawność obsługi administracyjno – biznesowej takich zespołów. To przykłady, na których można zobaczyć na czym polega i czy w końcu zostanie zauważona różnica w traktowaniu roli administracji, zarządzeń, urzędników, Urzędów i nawet prawa, wobec takich ekip, grup entuzjastów i producentów można powiedzieć myśli i rozwiązań. Napędem rozwoju, konicznością jest traktowanie tych zewnętrznych ram jako sprawnej obsługi naukowców a nie zasilania naukawców, Hamulcem jest przyjęcie, że owe administracyjne ramy są siłą sprawczą w Nauce. Mózg zwłaszcza twórczy ma to do siebie, że nie poddaje się ramom – to ramy jak w obrazie o wielkiej wartości – mają pasować i pomagać dziełu. Byle by rama nie była cenniejsza nić obraz
Mam nadzieję, że z tym respiratorem to nie bujda i że jednak choć jeden pochodzący z rąk tej ekipy uratuje choć jedno życie
Czy nie warto się zastanowić nad potencjałem Polskiej Nauki i nad sposobem zarządzania jej sprawami?
Jakie kontakty i jaką pozycję w świecie musi mieć ów profesor z Wrocławia i ile pasji muszą mieć ci ludzie z Krakowa.
Co daję pod rozwagę

 

Dr inż. Feliks Stalony-Dobrzański
Kraków 24.03.20 r