felekPomysł urządzania wyścigów konnych na Błoniach pozornie wydaje się nawet możliwy do zaakceptowania. Gdy nie było gier komputerowych i wirtualnego świata – grano na nich w piłkę. Krowy wypasano. Piłsudski przyjmował defiladę, Msze Papieskie z milionami wiernych miały miejsce. Błonia były i są używane – bo są dla ludzi. Od końca lat 90 -tych – to co zielone – wpisane jest do rejestru. Tyle się działo – to i wyścigi konne – właściwie - czemu nie.

Pozornie. Sprzeciwy można nawet widzieć jako już rutynę protestów wobec każdej inwestycji czy inicjatywny. Dziś sprzeciw pojawia się z automatu, często podejmowany na zasadzie nie – bo nie i z drugim hasłem przewodnim - wszędzie tylko nie pod moim nosem.
Tym razem – jednak trudno nie zauważyć o wiele ważniejszego kontekstu inicjatywy organizacji wyścigów konnych na Błoniach i to podawanej w sosie tymczasowości. Tylko na chwilkę itd. Dlaczego ten motyw, o którym będę pisał nie jest podejmowany? Dobre pytanie – a próby wyjaśniania tej kwestii zajęły by oddzielny tekst. Najkrócej – zamiar realizowany małymi – wydawać by się mogło nic nie znaczącymi krokami – nie narzuca się, nie jest zauważany. To najłagodniejsza wersja. Mieszkańcy mogą tego nie widzieć – lecz ludzie kręgów władzy chyba powinni więcej widzieć a każdą ewentualną możliwość jednak rozważać. To podstawowa praca polityka – jednak zauważać i brać pod rozwagę każdą ewentualność. Ogólniej mówiąc – musi się wiedzieć, że zaniedbania w tym zakresie owocują skutecznością używania starej leninowskiej zasady – to wróg – burżuj – przyniesie nam sznur, na którym go powiesimy.


Wracając do tematu – odnośnie organizacji gonitw na Błoniach. Podnosi się sporo głosów sprzeciwu a katalog argumentów jest spory. W tym tekście spróbuję Państwu jako czytelnikom, mieszkańcom a być może i decydentom dać pod rozwagę argumentację, która jakoś się nie pojawia się w tych dyskusjach choć gdyby ją uznać za nawet jeśli go uznać za hipotetyczną – to w żadnym wypadku nie wolno jej tracić z oczu i zaniedbywać w rozważaniu samej kwestii.
Proszę się zastanowić – czy to co napiszę, na pewno nie ma podstaw w realiach. Dodam, że w mojej historii kontaktu ze sprawami miasta – widziałem nie jeden wypiek mało świeżego ciasta – jeśli tak można powiedzieć. Samo to chyba wystarcza by dojrzeć to co napiszę. Zgadzam się – moja hipoteza nie jest poprawna politycznie zwłaszcza w konfrontacji z opcją rządzącą w Krakowie i w Dzielnicach.
Tym samym – łatwo to co powiem może być uznane za nieprawdopodobne. Tak? A ileż to rzeczy nieprawdopodobnych – staje się jednak faktem.
Dość więc tych jednak koniecznych wstępów i pozwolę sobie przejść do samej istoty sprawy nie oznacza to jednak, że nie ma pokrycia w realiach.
Zgodzić się można – i to jest ważny komponent, który musi się wręcz z rutyny brać pod uwagę, że taka powierzchnia, w środku prawie milionowego miasta o wielkich walorach turystycznych, historycznych, naukowych i wprost gospodarczych biznesowo i ideologicznie jest i musi być łakomym kąskiem. Zauważyli to już nawet Niemcy w czasie okupacji, choć miasto było wtedy i mniejsze i miało mieć narzuconą inną zupełnie funkcję. Tyle, że na szczęście okupantowi czasu na realizację nie wystarczyło.


Wyrażam więc przekonanie, że propozycję organizowania wyścigów konnych musi się osadzić właśnie w tej perspektywie – biznesowo – ideologicznej. I to jest istota mojej argumentacji w sprawie.
Nie jest też odkryciem, że obydwie te odsłony działań i ideologia i biznes - nie znają pojęcia kadencja. Zwłaszcza w wersji lewackiej obie nie przyjmują do wiadomości słów tradycja patriotyczna a także nie wypada, nie mieści się w głowie. Wiele rzeczy nam się wcześniej nie mieściło w głowie, a dziś na nie jednym polu trzeba już dowodzić oczywistość rzeczy dla normalnych ludzi – oczywistych. Mało tego, ich wyrażanie bywa skandalem dmuchanym na skalę międzynarodową – wedle potrzeby. Pozwalamy sobie to narzucać w nowoczesnych formach wprowadzania dyskryminacji i zniewolenia umysłów oraz wykluczenia swobody wypowiedzi.
Nawet tylko z tego wychodząc - stawiam więc – jak sądzę całkiem zasadnie tezę – że projekt organizacji gonitw w tym miejscu jest jednym – i to wcale nie pierwszym krokiem w kierunku realizacji szerszego planu. Na końcu małych kroczków jest doprowadzenie do zabudowy deweloperskiej najpierw całej pierzei Błoń a potem jakiegoś co najmniej zagospodarowania samych Błoń.
Abstrakcja? Niemożliwe?
Piszę – wcale nie pierwszym krokiem – bo powolna a konsekwentnie prowadzona realizacja kolejnych kroków w tym zakresie trwa już nie od dziś. To co jest już zrobione – to wcale nie są zapowiedzi i hipotezy a realia. Proszę tylko zauważyć – i wędrujmy pierzeją Błoń od zachodu w kierunku Alej. Ogródki Działkowe – na razie są – bo była to rezerwa terenu pod wyjście przeprawy mostowej od Dębnik – a ta jest już zwolniona. Teren czeka na „obróbkę”. Ta może być tylko kwestią ceny i siły przekonywania decydentów.
Następne mamy – już pozyskane i zabudowywane tereny po obiektach lekkoatletycznych Cracovii.
Dalej Stadion Wisły. Finansowo i funkcjonalnie i teren i obiekt to kłopotliwy. Ludzie wielkiego serca do sportu i Klubu robią wszystko co się da, by ratować Klub i obiekt, za co Ich podziwiam. Wi-se-łka to dla Nich wiele więcej niż boisko i trybuny. No tak – lecz co to za argument? W realiach a/ kto projektuje taki obiekt bez sieci komunikacyjnej, bez wystarczającej liczby miejsc parkingowych, zawiera umowę pozwalającą na nie ponoszenie konsekwencji za te błędy podstaw projektowych i pozwalające na podnoszenie pretensji do praw autorskich bez poniesienia konsekwencji tych błędów. Ktoś tą robotę projektową odebrał. b/ Któż w końcu oddaje zarząd takiej organizacji gospodarczej jak w skrócie – Klub i Stadion - w ręce ludzi delikatnie mówiąc owszem kompetentnych ale nie w zarządzaniu, którzy prokurują kłopoty. Ich rozmiar, gdyby nie ci ludzie, których entuzjazm zaangażowanie i chęć ratowania Klubu podziwiam – już dawno ten obiekt zostałby jako kłopot finansowy miasta sprzedany po cenie gruntu. Niemożliwe? c/ przypominam onegdajsze rozważania – po co w ogóle ten stadion skoro jest drugi po przeciwnej stronie Błoń. Wystarczyłby jeden . To już była próba odzyskania terenu pod inne cele. d/ warto przypomnieć sobie cały bieg tej inwestycji tego obiektu, o którego architekturze się nie wypowiadam – choć jaki Kuń je każd wi – jak się to mówi. e/ Do tego pretensje o prawa autorskie idące w miliony.
Następny – Park im H. Jordana.
Nie ma wątpliwości, że ten zagospodarowany teren zielony podnosi tylko wartość deweloperską okolicznych lokalizacji. Bliskość Uczelni i całego Miasteczka to dodatkowe perspektywy biznesowe. Można nie ruszać – a na dodatek zrobiłby się za duży szum. Interes mówi – to plusik.
W dalszym ciągu - po Parku już mamy świeżo wystawiony moloch apartamentowca – zwanego też w części biurowcem. Wystawiony w odległości ok 8 m od głównego wejścia do Domu im J. Piłsudskiego. Ten Dom – jakaś tam i to dla lewactwa i wraża idea – i marnotrawstwo biznesowe. Walka z nim ma już swą historię sprowadzaną tylko do umiejętnie prowadzonego konfliktu i fechtunku prawnego. Cokolwiek by nie powiedzieć - to dopiero jest zawalidroga. Stoi taki jak wyrzut ideowy na dodatek – już działaniami z katalogu czyścicieli kamienic doprowadzany do stanu katastrofy – i z tytułu głębokich wykopów pod wspomniany wcześniej apartamentowiec i już wieloletniego odcięcia od ogrzewania i środków utrzymania. Mechanikę tej sprawy – już opisywałem i nie miejsce do niej wracać w detalach. Liczą się fakty.
Następny – to budynek Rotundy. Już raz mieliśmy alarm nadchodzącej katastrofy budowlanej a poza tym kto powiedział, że to jest świętość? Kampus – wyprowadza studentów stosowanych Uczelni i ich Wydziałów a i jest mało sensowne obciążanie komunikacji potokiem studentów w tamtą stronę. Miasteczko Akademickie ma już swoich – można powiedzieć – lokalnych klientów i trudno też sobie wyobrazić dalsze utykanie kolejnych bloków akademików.
Po nakreśleniu tej odsłony problemu – wróćmy do samego projektu wyścigów.
Bądźmy poważni – czy można przyjąć deklarację prowizoryczności takiej imprezy i to pokazywanej jako cykliczne przedsięwzięcie? Wyścigi konne – to jakaś poważna infrastruktura, to jakieś trybuny, to boksy, instalacje techniczne, bezpieczeństwo ludzi i koni. Tak na pstryknięcie palcem składane i rozkładane – jak długo i ile razy? Nie dajmy się bujać.
Dziś musi się propozycję zobaczyć jako rozpoznanie bojem, że tak powiem – jaki jest opór, a także jako oswajanie opinii publicznej i pokonanie jej oporu. To ważny krok w niwelacji wszelkich sprzeciwów.
Przypomnę w tym miejscu coś, co już dawno poszło w zapomnienie a warto przytoczyć jako opis metody. Oto wiele lat temu nagle jak grom z nieba padła koncepcja budowy Meczetu przy Placu na Stawach. Projekt, prezentacja, prasa, dyskusja, burza lokalna – w końcu wielkie spotkanie – sesja nie byle gdzie bo w Collegium Maximum UJ – z udziałem władz Miasta, Władz Dzielnicy, Radnych. W ramach tego spotkania poważne referaty poważnych ludzi tym Architekta Krakowa Dyskusja – trwało to sporo – i co? Cała rzecz okazała się być „studialną” koncepcją, rzekomo prowokacją młodego jeszcze chyba studenta Architektury PK. Każdy może proponować co chce i jak chce – ale na taki szum i kołowaciznę – ktoś wdał pieniądze, wynajął godną salę, zaangażował poważnych ludzi. Po co? No właśnie.
Na tym spotkaniu dowiedziałem się tylko, że dziś artystą może być każdy. Tak, każdy może wytwarzać co chce – ale na własny rachunek. Od siebie dodam – że w takim razie – skoro artyście powołującemu się na wolność wypowiedzi, wolno dziś łamać prawo (patrz tzw iventy i choćby spektakle, w których za czyny na scenie zwykły człek, gdyby je czynił publicznie odpowiadałby karnie) to może skoro artystą może się obwołać każdy to i prawo ma już może nie obowiązywać. Ogłoszę się artystą i – mam wolną rękę. Warsztat i myśl się nie liczą – a szok. Dziś niektórzy Sędziowie i Parlamentarzyści z tej konstrukcji korzystają na zimno. A to kradnąc przez roztargnienie a to mając w nieposzanowaniu Kodeks Drogowy a tzw artyści i celebryci mówiąc to co mówią i czyniąc co czynią – i to jeszcze dotowani z moich pieniędzy – to, za co zwykły nie - artysta byłby surowo przywoływany do porządku. Dlaczego więc i biznes i walka ideologiczna miałaby z tej konstrukcji nie korzystać.

Taran rozwalania podstaw działa w wielu dziedzinach i na różne sposoby.

Czyż i w propozycji organizacji gonitw konnych na Błoniach na pewno nie należy zobaczyć realizacji znacznie szerszego projektu. Przy nim wszelkie – oczywiście w pełni słuszne argumenty można pokazywać wręcz jako mniej ważne. Podkreślam – nie – nieważne, ale wręcz wtórne w stosunku do realizacji wspomnianego na początku planu przejęcia biznesowego i zatarcia znaczenia kulturowego oraz ideowego całego obszaru Błoń. Jego otoczenie – już jest poddane obróbce kolejnymi realizacjami oraz rysującą się perspektywą zatarcia nawet takiej rzeczy jak tradycja czynu Legionów. Przy współpracy osób powołujących się na tradycje niepodległościowe. Przekładaniec.
Zastanówmy się co oznaczałaby zgoda na „chwilową” czy jak zwał tak zwał „prowizoryczną” instalację infrastruktury koniecznej do zrealizowania gonitw jako przedsięwzięcia sportowo-rozrywkowego. Wyścigi to tor, to instalacja jego obsługi, boksy, urządzenia startowe w końcu i jakieś trybuny – miejsce dla koni i obsługi i dżokejów, infrastruktura obsługi medialnej i samych widzów. I to miało by być zbudowane na chwilę a potem demontowane na okrągło? Jak jeden barak to dlaczego nie drugi. Jak jest – już ponad stuletnia (boisko na Błoniach – 1911r) Juvenia – to dlaczego nie miała by być podobna instalacja. Dyskryminacja gospodarcza – jako żywo. Dziś zajęcie małej części Błoń – potem już tylko pozostaje eskalacja. Od paluszka – poprzez dłoń – do ramienia i całości.
I tak – już w niejednym przypadku – niemożliwe staje się całkiem możliwe a nawet – pożądane.
Nie wolno dać się nabrać na deklaracje tymczasowości. To stały już trik.

Tą samą metodą – wbrew ewidentnemu interesowi środowiska, Gminy i zapisom prawa – jest dziś opracowywane udostępnienie turystyczno – rekreacyjne zbiornika Dobczyckiego. Sprawy odległe, ale metoda dokładnie ta sama. W przypadku zbiornika wystarczyło wtłoczyć ludziom, że uruchomienie turystyczno- rekracyjne – ergo zniszczenie zbiornika – to deszcz pieniędzy. Każdy mieszkaniec zobaczył się jako ten nabab – szejk na ropie. A mowa o zbiorniku wody pitnej dla prawie miliona ludzi I wszej klasy czystości – czyli o perle w skali co najmniej Polski - oddanej Gminie w depozyt. To też jak Błonia – jest wartość – której nie wolno rozmienić na drobne i stracić, zatrzeć.


Błonia, to nie tylko hektary w atrakcyjnym miejscu. Mają swe rozliczne funkcje – jak powiedziano – od historyczno – kulturowych po nawet tą pomocniczą w zwalczaniu smogu – jako kanał wpompowywania przewietrzania miasta leżącego w rodzaju naturalnej wanny – w dolinie otoczonej trzema formacjami morfologii terenu.
Czy wolno nam poddać się temu pozornemu postępowi w wielopłaszczyznowym interesie?
Biznes zna rozliczne wytrychy do osiągania swych celów. Tym razem – to konie. Czy jest ktoś kto nie lubi koni? Nie powie – faktycznie – w Krakowie nie ma czegoś takiego jak gonitwy. To dlaczego by nie.
Amnezja i znieczulenie kulturowe i na to pozwalają.
Zaczęło się przypomnę dawno temu – od wtedy zlekceważonego w swej oczywistej siermiężności kulturowej określenia Błoń jako zsakralizowanego wygonu (wtedy jeszcze na Błoniach wypasano krowy). Zostało ono zastosowane przez ówczesnego luminarza krakowskiego dziennikarstwa. To koniec lat 90 tych – proszę sobie zdać sprawę z tego, że takie procesy realizacji biznesu trwają długo i postępują małymi krokami – niby w imię postępu. I na to nabijają się i obywatele i decydenci.
Jest progres jak to się dziś mówi.
Zapytam więc czy progresizm to koniecznie postęp?
Popatrzmy na sferę życia społecznego, na funkcję samodzielnego myślenia na kształtowanie się niezależności – rzeczy tak niby cenionych.
Co daję pod rozwagę.

 

Dr inż Feliks Stalony-Dobrzański
Kraków 20.06.20