- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 1 minuta i 32 sekundy.
Tym razem ?Emanacje? zabrały nas do pięknego Dworu, tego wielkiego sercem i sławą Polaka, wybitnego męża stanu na ówczesne czasy. Przed koncertem mogłam rozkoszować się parkiem okalającym Dwór, w którym oczywiście nie zabrakło pięknie pachnących lip i rozległego stawu dla ochłody.
Tak ?nastrojona? z przyjemnością słuchałam koncertu na którym królowały serenady: Krzysztofa Pendereckiego i Antonina Dvoraka oraz w niczym nie ustępująca im ?Suita z Czasów Holberga? Edwarda Griega. A piękne brzmienie tych utworów zapewniła nam Orkiestra Akademii Beethovenowskiej na czele z koncertmistrzem gościnnym Marcinem Suszyckim. W tym roku Orkiestra obchodzi swoje 10-lecie.
Program koncertu tak był ułożony iż swoją konstrukcją nawiązywał do formy koncertu romantycznego, który jest zazwyczaj trzyczęściowy, z charakterystyczną drugą częścią o nastroju nokturnowym. Tak więc Suita Griega i Serenada Dvoraka w tym przypadku były jak pierwsza i trzecia część wspomnianego koncertu, a Suita Pendereckiego drugą częścią o charakterze nokturnowym. Należą się słowa uznania pomysłodawcom tak zaaranżowanego występu Orkiestry Akademii Beethowenowskiej. A wracając do wspomnianych utworów to pięknie brzmiący dźwięk orkiestry niósł z sobą poetyczność kantyleny, szczególnie w Suicie Griega, przynosząc nam ukojenie. Czasami było w niej słychać nutę rzewną, chociaż nie zabrakło też żywiołowych fascynująco brzmiących pizzicat. Natomiast Serenada Pendereckiego w swoim nastroju przypominała nokturn z charakterystycznym dla niego poetyckim nastrojem ciemnej nocy. Tu głębią dźwięku byliśmy wprowadzeni w nastrój zadumy, jednak czasami był on na tyle drastyczny, jakby dochodził do jakieś granicy nieskończoności, a wszystko za sprawą solówki koncertmistrza Marcina Suszyckiego. Utwór ten sprawiał wrażenie niedopowiedzianego do końca dzieła, stanowiąc zagadkę intelektualną dla nas , a nawet- chciałoby się powiedzieć- zaczepkę kompozytora. Trzecia część koncertu czyli Serenada Dvoraka to znowu powrót do śpiewnej kantyleny z lekkością wykonywanej przez muzyków. Tu też nie zabrakło żywiołowych pizzicat tym razem wykonywanych na wiolonczeli. A patrząc na całość koncertu to można by rzec iż wszyscy trzej kompozytorzy, wydawałoby się tak odlegli w czasie ,a jednak tak bliscy, dali popis piękna jakie niesie z sobą ich muzyka, dlatego też nie było końca owacjom na stojąco.