- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 5 minut.
Jedna strona mówi: nasza ustawa jest najsłuszniejsza i mamy na potwierdzenie tego opinię uznanych prawników. Druga strona mówi zaś: nie ! – to nasza ustawa jest najsłuszniejsza i my też mamy na potwierdzenie tego opinię uznanych prawników – a do tego nasi prawnicy są bardziej uznani niż wasi prawnicy dlatego uważamy że jesteśmy obrońcami demokracji i praworządności! Tak wygląda dziś w uproszczeniu debata publiczna w kontekście sporu o Trybunał Konstytucyjny.
I w dotychczasowej formie ta przepychanka dokładnie do niczego nie doprowadzi, no może poza tym że uda się jeszcze bardziej skłócić ze sobą społeczeństwo. Ale kiedy w końcu opadnie kurz to dotrze do nas że cała ta bijatyka – zwana na potrzeby polityczne kryzysem państwa, dotyczy wyłącznie sporu o kształt jednej ustawy i że tylko sejm może ten problem rozwiązać. Choć oczywiście opozycja będzie walczyć o to aby sprawa ta do parlamentu nie wróciła bo wtedy do końca świata będzie nią można pałaszować rząd, który de facto ma tu niewiele do gadania.
Nikt też, w najbardziej chyba wyrachowanych przypuszczeniach, nie podejrzewał że ekipa która, według informacji zawartych w Publicznym Portalu Informacji o Prawie [1] w ostatnich ośmiu latach nie zastosowała się do 26 orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, dziś wyprowadzi ludzi na ulice choćby za brak publikacji jednego orzeczenia. Możemy to akceptować lub nie, możemy rwać włosy z głowy nad tupetem tej hipokryzji, ale jest to fakt, którego nie da się ignorować. Bo to są tysiące zindoktrynowanych ludzi na ulicach i tego protestu nie uspokoi się umowami w zaciszu prawniczych czy politycznych gabinetów.
Choć przyznaję że słuchając patetycznych oświadczeń Grzegorza Schetyny, że brak publikacji jednego orzeczenia to „pełzający zamach stanu”, i widząc jednocześnie jak jego ekipa polityczna wielokrotnie traktowała orzeczenia Trybunału budzi po prostu niesmak. Tak czy owak, nie ma to dziś najmniejszego znaczenia – trzeba to po prostu przyjąć. Zdając sobie przy tym sprawę że dzisiejsza opozycja to ludzie wyzuci ze wszelkiej uczciwości i respektu dla zasad etycznych i jeśli na przykład w maju agencja ratingowa Moody`s obniży Polsce ocenę wiarygodności z powodu gigantycznych kosztów obsługi długu zaciągniętego przez ekipę PO – PSL w ciągu ostatnich dwóch kadencji, to właśnie politycy tych partii będą najgłośniej oskarżać PiS o niższą wiarygodność dla inwestorów. Trzeba po prostu przywyknąć.
Mamy zatem absurdalną sytuacje w której prawnicy – nawet najwyższego szczebla hierarchii, przepychają się w sztuce sofizmatów – aby uznać hegemonię jednej lub drugiej ustawy sejmu. Kolejne uzasadnienia – jakkolwiek zadziwiają prawniczą logiką – wydają się coraz bardziej żenujące, pokazując że człowiek jest w stanie dopasować uzasadnienie i usprawiedliwienie dokładnie do każdej sytuacji. A prawnik ma w tej zdolności niemal genetyczną łatwość, niezależnie od światopoglądu.
Co więcej – absurd sytuacji potęguje fakt, że jeśli dziś uznamy za niezgodną z Konstytucją nową ustawę o Trybunale (tą z grudnia) to jedyną ustawą która pozostanie wiążąca będzie ustawa z czerwca, która została przecież przez Trybunał uznana w części za niezgodną z Konstytucją. A bez wątpienia była przy tym wadliwa bo pozwoliła przecież tą Konstytucję złamać.
Pierwsza z tych ustaw, w cyniczny sposób wykorzystywała bowiem losową zbieżność końca kadencji aż pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego z końcem kadencji parlamentu. Ostatnia sesja parlamentu VII kadencji miała miejsce w dniach 8-9 października a dziewięcioletnia kadencja aż trzech sędziów Trybunału wygasała niemal miesiąc później – 7 listopada. Pierwsze posiedzenie sejmu kolejnej VIII kadencji – jak dziś wiemy (wtedy tej wiedzy nie było) odbyła się zaś 12 listopada – a więc pięć dni po tym jak trójce sędziów skończył się mandat. Dwoje kolejnych sędziów kończyło kadencję 3 i 9 grudnia, czyli niemal miesiąc po zaprzysiężeniu nowego Sejmu.
Pierwsza ustawa została wprowadzona z ogromnym przyspieszeniem, właśnie po to żeby tę sytuację wykorzystać politycznie - zakładała że kandydatów na sędziów Trybunału można zgłaszać minimum 3 miesiące przed datą rozpoczęcia ich kadencji. W tej konkretnej sytuacji jaka miała miejsce w 2015 roku – sytuacji losowej z powodów chronologii (choć oczywiście termin wyborów był decyzją Prezydenta a nie ślepej chronologii) , ustawa ta, uznawana dziś przez Trybunał Konstytucyjny za ważną i obowiązującą – była wprowadzona ze świadomym pogwałceniem porządku prawnego ( nie tylko w sensie literalnym ale przede wszystkim w kontekście idei rozdziału kadencyjności Sejmu i Trybunału). Trudno więc odmówić racji tym którzy argumentują że także wybór trzech sędziów Trybunału którzy formalnie zostali w październiku wybrani prawidłowo, było konsekwencją skoku na chronologiczną lukę między końcem obrad jednego Sejmu a początkiem obrad Sejmu kolejnej kadencji. Natomiast już po wyborach parlamentarnych..
Z drugiej strony mamy ustawę przygotowaną przez PiS, która ten pierwszy wybór – być może w płaszczyźnie etycznej słusznie, choć proceduralnie w wątpliwym trybie, zablokowała. Umożliwiając tym samym wybór swoich nominatów. Co również nie jest w sensie etycznym pozbawione zgrzytów, bo choć formalnie PiS nie złamał Konstytucji (w przeciwieństwie do PO i PSL) to z pomocą Prezydenta, który nie przyjął ślubowania nominatów poprzedniej kadencji, nie uszanował wyboru poprzedniej ekipy. Ale na pewno nieuczciwie jest przy tym nie uwzględniać tego iż faktycznie ta trójka też była przecież wybrana w oparciu o nieetyczną i cyniczną ustawę która została skonstruowana w czerwcu aby poszerzyć grono nominatów z trzech do pięciu.
W sensie kompetencyjnym obie te ustawy były oczywiście uzasadnione – każdy Parlament ma bowiem prawo i kompetencje w ustanawianiu ustaw. Obie też – co najmniej – mocno relatywizowały istotę niezawisłości sędziów Trybunału. Każdy parlament ma jednak także prawo w każdym momencie swoje wcześniejsze decyzje zmienić. I dla ślepej Temidy – także w Trybunale Konstytucyjnym, nie ma tu znaczenia czy większość parlamentarną dzierży partia X czy partia Y. Dlatego sytuacja stała się patowa.
Choć z logicznego punktu widzenia większe zamieszanie w proporcjach Trybunału robiła pierwsza ustawa, cała piątka której dotyczyła zeszłoroczna wymiana była wybierana przez Sejm w 2006 roku, kiedy większość parlamentarną posiadał właśnie PiS. Jeśli zatem obecnie pięcioro nominatów PiS-u miałoby spowodować zawłaszczenie Trybunału to trzeba by konsekwentnie uznać że był on zawłaszczony i sparaliżowany przez ostatnie dziewięć lat.
Tak czy owak nie da się tego problemu rozwiązać poza sejmem. Niezależnie od tego czy skuteczną receptą będzie zgodnie z zaleceniem profesora Zolla, zmiana Konstytucji rozszerzająca skład Trybunału do 18 sędziów, czy też propozycja Kazimierza Michała Ujazdowskiego aby stopniowo przyjmować przyrzeczenia trójki sędziów wybranych w październiku w miarę pojawiania się wakatów, to problem można rozwiązać tylko w sejmie. I nawet jeśli ktoś jest zafiksowany fobią na punkcie Jarosława Kaczyńskiego to odrobina konsekwencji logicznej musi podpowiedzieć że prezes to także poseł i jeśli wybierze pole do działania to przede wszystkim na sali głosowań.
Najgorszym rozwiązaniem będzie niewątpliwie postawa nieugięta – nie publikujemy, nie uznajemy, nie cofniemy się o krok. Bo nasi prawnicy udowodnią że w ustawie znajduje się artykuł X, ustęp Y, punkt Z który daje nam prawo uznawać że mamy rację. To nie przekona nikogo. Mnie też taka retoryka nie przekonuje. Wszyscy na tym stracimy. Nie tylko partia rządząca ale całe państwo. Nawet jeśli trzeba ustąpić przed obezwładniającą hipokryzją to warto pamiętać że istnieje zasada „pro publico bono”. I w tylko w sejmie zasada ta zweryfikuje uczciwość wszystkich stron.
Tekst ukazał się na Salon24 13 marca 2016r