- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 3 minuty.
Europosłowie PO nie poczuli się w obowiązku podjęcia jakiejkolwiek decyzji i byli łaskawi się wstrzymać podczas głosowania w Parlamencie Europejskim obowiązkowych kwot, określających liczbę imigrantów, których będą musiały przyjąć kraje członkowskie. Nie napiszę o zaskoczeniu, bo skłamałbym twierdząc, że spodziewam się po Platformie działań innych niż bezmyślne, pewne niezrozumienie jednak muszę odnotować - wcisnąwszy samą siebie w dwa wyjścia, z których jedno jest bardzo głupie (głosowanie za kwotami), a drugie bardzo bardzo głupie (wstrzymanie się od głosu), wybiera partia Ewy Kopacz tę drugą opcję "bardzo bardzo".
Wstrzymanie się od głosu komunikuje niemal w każdym przypadku trzy rzecz: wątpliwości, niezdecydowanie i tchórzostwo. A to wydaje się najgorszy komunikat, jaki rządzący mogą wysłać społeczeństwu w sytuacji kryzysowej. Tym bardziej, jeżeli się poprzedniego dnia tyle energii zużyło na tłumaczenie Polakom, dlaczego na kwoty trzeba się zgodzić. Tym bardziej, jeżeli na plecach czuje się oddech opozycji, wyrażającej konsekwentnie i zdecydowanie wolę większości narodu.
Na tle kryzysu migracyjnego w Unii Europejskiej rozpadła się cała wizja platformerskiej polityki zagranicznej, wymyślonej przez Tuska, żeby trafiać w nasze postkolonialne kompleksy. Polacy en masse nie chcą imigrantów, o czym świadczą tak badania opinii publicznej, jak i nastrój ulicy, wyrażający się w wielotysięcznych marszach antyimigranckich i rozmowach tak zwanych zwykłych ludzi. W mediach społecznościowych i na forach internetowych dominują przeciwnicy przyjmowania imigrantów, a wielu z nich deklaruje przy tym, że głosowało na PO, ale już tego nie zrobi. To się dzieje w momencie, w którym od dłuższego czasu utrzymuje się w sondażach tendencja spadkowa dla partii rządzącej, a wzrostowa dla aspirującej do samodzielnych rządów partii opozycyjnej.
Podczas gdy Platforma niemrawo broni sprawy, której Polacy nie akceptują i zapewnia o swojej odpowiedzialnej, proeuropejskiej postawie oraz solidarności z zachodnimi krajami UE, Niemcy budują sobie z Rosjanami kolejny gazociąg, a Martin Schulz... grozi użyciem siły. W tym czasie Polacy widzą, że można mieć premierów, którzy idą wyprostowani wśród tych co na kolanach: Wiktor Orban na Węgrzech, a Robert Fico na Słowacji pokazują, jak silni i zdecydowani przywódcy mogą dbać o interes nawet małych państw, chłostanych przez polityków i media unijnych hegemonów.
Podczas debaty sejmowej na mównicę wychodzi Jarosław Kaczyński i w nieodpartym argumentacyjnie wywodzie definiuje sytuację tak, jak widzi ją zdecydowana większość społeczeństwa. Ewa Kopacz w odpowiedzi pokrzykuje o antyeuropejskiej, ksenofobicznej twarzy PIS, który wyprowadzi Polskę z Unii Europejskiej. Chyba nawet godzina nie zdążyła minąć od tych słów, a wszystkie informacyjne stacje telewizyjne zaczęły transmitować burdy wywoływane przez imigrantów na granicy serbsko-węgierskiej. Kolejny raz brutalna rzeczywistość potraktowała panią premier z właściwą sobie brutalnością, dopisując do sejmowej wymiany ciosów pointę, która rozłożyła na łopatki jej dosyć głośne wywody.
Kryzys migracyjny oznacza dla Platformy katastrofę, a bieg wydarzeń zapewnia właściwie codziennie dostawę nowych gwoździ, z jednym tylko przeznaczeniem - dobicia ich do platformerskiej trumny. Ewa Kopacz stała się zakładniczką ogromnie niepopularnego postulatu i to akurat wtedy, kiedy najważniejsza z wyborczego maratonu kampania wchodzi w decydującą fazę, a notowania partii konsekwentnie spadają.
Uskuteczniana przez lata klientelistyczna polityka brzydkiej panny bez posagu wróciła do Platformy jak bumerang i, niczym ten bumerang, przywaliła jej prosto w nos. W tej ekipie nie ma obecnie nikogo mentalnie zdolnego do tego, żeby przeciwstawić się dyktatowi Niemiec i Komisji Europejskiej. A Ewa Kopacz nie jest mentalnie zdolna (i nigdy nie będzie) do tego, żeby przeciwstawić się woli ojca swojego politycznego, Donalda Tuska, który z kolei nie jest (i nigdy nie będzie) mentalnie zdolny do tego, żeby przeciwstawić się woli matki swojej politycznej, czyli Angeli Merkel. Koło się zamyka.
W bardzo żywotnym interesie Platformy byłaby antyimigrancka, nieugięta, twarda postawa, która mogłaby powstrzymać bądź delikatnie odwrócić sondażową tendencję spadkową. To jednak oznaczałoby mocne uderzenie w Tuska, który ma chrapkę prezydentować Europie przez jeszcze jedną kadencję. Dopiero teraz widać wyraźnie, jak, z punktu widzenia Tuska, genialną zagrywką było zrobienie premierem osoby tak pozbawionej predyspozycji charakterologicznych i intelektualnych, a także pozbawionej wizji politycznej, poglądów i woli działania, jak Ewa Kopacz.
W końcówce rządów PO staje się Ewa Kopacz ucieleśnieniem metaforycznego leminga - na czele samobójczego marszu prowadzi swoją partię w przepaść. Bezrefleksyjnie autodestrukcyjna droga jest jej bliższa niż przeciwstawienie się swojemu pryncypałowi. Osiąga tym samym Ewa Kopacz stan świadomości tożsamy ze stanem świadomości resztek swoich wyborców, co stanowi nad wyraz urokliwą klamrę kompozycyjną ośmioletnich rządów PO.
Tekst ukazał się na Salon24, 17 września 2015r