- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 3 minuty.
No bo, że nie lubi to chyba jasne, w przeciwnym bowiem razie nie wycięłaby jej takiego numeru. Chodzi mi oczywiście o projekt nakładania kar na państwa członkowskie, które nie zgodzą się na przyjmowanie imigrantów (nazywanych dla zmylenia przeciwnika „uchodźcami”) przydzielanych im w ramach obowiązkowego podziału przybyszów między kraje unijne. Kara ma wynosić ćwierć miliona euro za jednego „uchodźcę”, ale to oczywiście nie jest ostatnie słowo eurobiurokratów i niewykluczone, że podwoją oni tę sumę i „bez kozery powiedzą pincet” tys. euro.
Jakby tego było mało, to wszystkie państwa Unii, a więc zarówno bogate Niemcy, jak i niezamożna Polska, mają płacić islamskim byczkom, które, miast bronić ojczyzny, wzięły nog za pas, zasiłek jednakowej wysokości.
Oczywiście po ludziach mierzących krzywiznę banana, którym na dodatek wydaje się, że ślimak to ryba, a marchewka – owoc, nie można spodziewać się niczego mądrego. Przeciwnie, można się spodziewać, że coraz bardziej będą się pogrążać w oparach absurdu, które, wedle fałszywych pogłosek, są w istocie dymem z konopii indyjskich. Dlatego już tylko retorycznie zapytam: a jak ktoś, dajmy na to – Polska, nie zapłaci takiej kary, to co? Wyrzucą nas z Unii? (Nawiasem mówiąc - kogoś taka perspewktywa przeraża?) A może odbiorą nam „dotacje”? Ciekawe jak, skoro od tego roku nasz kraj staje się płatnikiem netto, czyli więcej do unijnej kasy wpłaca, niż stamtąd bierze.
Inna sprawa, czy Polska KIEDYKOLWIEK była płatnikiem brutto, czyli brała więcej niż wpłacała. Trzeba bowiem pamiętać, że z każdego euro, przekazanego nam w ramach dotacji, Niemcy odzyskiwały 85 centów (!), a za uzyskane przez Polskę pieniądze budowano głównie drogi na osi Wschód – Zachód, żeby niemieckie towary bez przeszkód i w miarę komfortowo mogły być eksportowane za wschodnią granicę. Trzeba docenić maestrię naszych zachodnich sąsiadów, bowiem nie dość, że Niemcy nie tylko nic nam nie dawali, ale brali od nas pełnymi garściami, to jeszcze dość skutecznie wmówili nam, że eksploatacja naszego kraju to "europeizacja", "modernizacja" i w ogóle sam cymes, za który powinniśmy być im dozgonnie wdzięczni i z pocałowaniem ręki brać tylu imigrantów ilu nam wcisną. Oczywiście to wszystko nie byłoby możliwe gdyby nie zaprzaństwo dużej części rodzimej klasy politycznej i zdominowanie rynku mediów przez niemiecki kapitał.
Nie bardzo wiem kto konkretnie wymyślił taki akurat projekt rozwiązania kryzysu imigranckiego, ale wiem, że ten ktoś bardzo źle przysłużył się opozycji nowoczesno-obywatelsko-ludowo-kodziarsko-eseldowskiej, która na 7 maja zapowiedziała marsz poparcia dla obecności Polski w Unii, z której podobno chce nas wyprowadzić PiS. No oczywiście, jak tylko ludzie dowiedzą się, że obecność w Unii Europejskiej wiąże się z koniecznością łożenia na islamskich imigrantów i płacenia horrendalnych kar, to każdego, kto będzie łaził w jakiejś paradzie Schumana i zachwalał tę całą Unię, serdecznie znienawidzą. Patrząc z tego punktu widzenia wspomniany projekt po prostu spadł PiS-owi jak z nieba, zwłaszcza biorąc pod uwagę wtrącanie się w sprawy polskie przedstawicieli brukselskiej biurokracji, sztorcującej polski rząd za działania rzekomo godzące demokrację. Swoją drogą, czy to jednak nie intrygujące, że bez demokracji nie mogą żyć akurat brukselscy biurokraci, którzy sami nie pochodzą z wyborów powszechnych (poza euro-parlamentarzystami), tylko z kooptacji.
O ile dla Prawa i Sprawiedliwości plany eurobiurokratów to wprost wymarzony dar, który może być przez tę partię wykorzystany propagandowo dla wzmocnienia swojej pozycji, o tyle dla opozycji to trudny orzech do zgryzienia. Jakże urządzać marsze poparcia dla organizacji, która nie tylko nie liczy się z naszym zdaniem, ale nawet chce nas karać za jego posiadanie, a na dodatek forsuje rozwiązania jawnie krzywdzące dla Polski? No, oczywiście żaden poważny polityk opozycyjny, nawet nie cierpiący rządu, ale mający na uwadze dobro swojego kraju, nie może w takim czymś brać udziału, bo skompromituje się na wieki wieków.
Zaraz, zaraz… Ja coś pisałem o „poważnych politykach opozycyjnych"? Przepraszam najmocniej, coś mi się najwyraźniej pomyliło. W Polsce oczywiście nie ma "poważnych polityków opozycji”, bo nie ma też „opozycji”. To, co zwykło się określać tym słowem, to zbieranina mimoz, obrażonych na cały świat i na naród polski, który zagłosował nie tak, jak trzeba i powyjmował im stołki spod siedzeń. Jest więc oczywiste, że będą maszerować, uśmiechnięci od ucha do ucha, powiewając unijnymi chorągiewkami. No i dobrze, niech maszerują – wprost na dno politycznego niebytu.
Tekst ukazał się na Salon24 30 kwietnia 2016r