- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 5 minut i 28 sekund.
O liście Marka Dekana, szefa niemiecko-szwajcarskiego koncernu Ringer Axel Springer, do podległych mu dziennikarzy, w którym atakował on legalny rząd i dawał do zrozumienia jak przedstawiać wydarzenia polityczne w Polsce, pisały wszystkie prawicowe media. Niemcy zaatakowali tylko „Warszawską”. Tym samym uznali nas za największe zagrożenie dla swoich interesów w Polsce. Żądając zapłacenia przez nas „na cel charytatywny” 400 tys. zł, a także poniesienia kosztów wysmarowania owego kuriozalnego pozwu. Sprawa sądowa ruszy za kilka miesięcy, będziemy o niej na bieżąco informować, bo będziemy potrzebować Waszego wsparcia.
Obecność naszych Czytelników na sali sądowej będzie dla nas najważniejszą gwarancją sprawiedliwego i uczciwego procesu. Napisaliśmy bowiem prawdę i będziemy jej bronić.
Robimy swoje
Od początku w „Warszawskiej Gazecie” robimy po prostu swoje, działając dla dobra Polski i Polaków. Na początku też byliśmy zwyczajnie ignorowani przez pozostałe media, potem – wyśmiewani i obrażani (niezapomniane szyderstwa Tomaszy: Lisa i Wołka oraz rzucanie egzemplarzem naszego tytułu przez Tomasza Jastruna), aż w końcu przyszedł czas na zwalczanie. Przez myśl nam jednak nie przeszło, że będziemy zwalczani przez wszystkich. To już nie tylko nazywanie nas „arcyszczujnią” (przez „Gazetę Wyborczą”), czy pomawianie, że jesteśmy „ruską agenturą” (przez środowisko „Gazety Polskiej”). To już nie tylko wyrzucenie nas ze stacji benzynowych Lotos. To już nawet nie obowiązujący w TVP i Polskim Radiu absolutny zakaz wspominania o naszym istnieniu, nie mówiąc o zaproszeniu któregokolwiek z naszych publicystów. To zupełnie bezpośrednia próba całkowitego zniszczenia naszego tytułu i wyeliminowania nas z rynku. Aktualnie podjęta niemieckimi rękami.
Dekan (i Spółka) poczuł się obrażeni serią artykułów, które ukazały się w „Warszawskiej Gazecie”, na temat instrukcji wydanych przez Dekana podległym mu dziennikarzom, a potem próbując zabronić nam o tym pisać. Nie ulega żadnej wątpliwości, że rozesłany w marcu tego roku list Dekana był zwyczajną instrukcją i tak też został potraktowany przez większość polskich (podkreślamy - polskich - mediów). W tym „Warszawską Gazetę”. I chociaż o sprawie poinformowały media publiczne oraz tzw. „niepokorne”, Mark Dekan i RAS poczuli się dotknięci faktem, że napisała o tym właśnie „Warszawska Gazeta”
Dekan było nie było – osoba publiczna, poczuł się też obrażony satyrycznym kolażem przedstawiającym go w różowym mundurku z serduszkiem na opasce. Stwierdził, że to mundur „urzędników III Rzeszy” i został przedstawiony „kontekście symboliki nazistowskiej, czy w scenerii nawiązującej do III Rzeszy”, chociaż niewinne chmurki trudno uznać za jakąkolwiek „scenerię” (a może chodziło mu o wcześniejszy fotomontaż przed mikrofonem w „mundurku” bez żadnych dystynkcji?). Co prawda według naszych historyków, „urzędnicy III Rzeszy” nie nosili mundurów z serduszkiem, tylko ze swastyką, ale co my tam wiemy – w końcu to pan Dekan jest blisko związany z Niemcami, to wie lepiej, co nosili tamtejsi urzędnicy.
W każdym razie Mark Dekan i RAS domagają się także, by polski sąd zabronił nam jednych, a nakazał inne działania. Rzecz jasna – na polemikę z nami Dekan się nie zdobył, bo to wymagałoby argumentów. Wolał zastosować „sądową pałkę”, co owszem – nawet przywodzi na myśl dawne niemieckie metody, stosowane wobec Polaków. Dekan liczy na to, że sprawa trafi do sędziego, który zamiast przepisami prawa będzie kierował się sympatiami politycznymi i niechęcią do wyrazistej linii „Warszawskiej”.,
A najbardziej boli prawda
Przy okazji wysmarowania owego pozwu pan Dekan przyznał, że pracownicy RAS nie tylko czytają „Warszawską Gazetę”, ale i omawiają treści w niej zamieszczone. Ba! Także, że mają one wpływ na postrzeganie RAS w Polsce. Nie wiadomo tylko, dlaczego uznał, że pracownicy RAS zapewniający, że otrzymywane instrukcje nie są instrukcjami, są w jakimkolwiek stopniu wiarygodni. Argumenty o braku prób wpływania na polską opinię publiczną przez RAS i wymienianie niemal jednym tchem szerokiego zakresu prowadzonej działalności, w tym wydawania największego dziennika, czyli „Faktu”, brzmią śmiesznie.
Wydaje się też, że Dekana i Spółkę szczególnie zabolały odniesienia do II wojny światowej i przypomnienie im o charakterze „relacji polsko-niemieckich” z tego okresu, Cóż, herr Dekan – nie nasza wina. Gdyby Niemcy nie napadali na Polskę, nie zrównali nam z ziemią Warszawy, nie wymordowali milionów naszych obywateli w niemieckich (będziemy to podkreślać do końca świata) obozach, nie zrabowali nam czego tylko się dało, nie byłoby tematu. A tak był, jest i będzie. I każdy Polak w dowolnym momencie i przy dowolnej okazji będzie miał prawo rzucić to Niemcom w twarz. Zwłaszcza w momencie, gdy Niemiec próbuje go instruować choćby w kwestii kopania grządek w ogródku, nie mówiąc już o sposobie pokazywania polityki państwa polskiego. I nie zmienia tego faktu obywatelstwo herr Dekana. Podobnych kuriozalnych argumentów jest w pozwie więcej.
Dlaczego chcą nas zniszczyć?
Znacznie ciekawsza jest „podskórna” warstwa tego pozwu, czyli zarzut, że nasze publikacje mają wpływ na decyzję polskich władz o przeprowadzeniu repolonizacji mediów. Można więc domyślać, się, że tu leży pies pogrzebany – Niemcy po prostu boją się utraty i gigantycznego rynku, i wpływu na polskie społeczeństwo. Przy czym zupełnie „umyka im fakt”, że we własnym kraju mają jasno określone przepisy i np. możliwość działania takiego wydawnictwa jak nasze, na taką skalę jak RAS w Polsce, jest absolutnie wykluczone. Bardziej zastanawia tylko, dlaczego właśnie nas niemiecki koncern wybrał na wroga nr 1? Przecież o instrukcjach herr Dekana pisało i mówiło wiele mediów w Polsce. Czyżby to właśnie „Warszawskiej Gazety” bał się najbardziej w Polsce? Sam uznał nas za największe zagrożenie dla niemieckich interesów, czy ktoś mu to podpowiedział? W końcu nie co dzień potężny koncern czuje się tak zagrożony przez niewielkie wydawnictwo, by je pozywać. No, chyba, że na naszym przykładzie herr Dekan chce pokazać Polakom, gdzie ich miejsce a innym wydawcom uświadomić, co ich czeka, gdy będą się „stawiać”.
Drodzy Czytelnicy. Potrzebujemy Waszego wsparcia, bo tę bitwę o „Warszawską” toczymy sami. Czy to ze strachu przed Dekanem, czy z nienawiści wobec nas sprawę ciągania nas po sądach o horrendalne pieniądze przez RAS wszyscy pominęli całkowitym milczeniem. „Niepokorne”, „patriotyczne” media, TVP tak bardzo prorządowa, wszyscy jak jeden mąż zamilkli. Kiedy niemiecki dziennikarz był skazywany za publikację historycznego zdjęcia Hitlera, zagotowały się z oburzenia (słusznie). Kiedy Niemcy pozywają polskie wydawnictwo za pisanie prawdy – milczą. To najlepiej chyba świadczy, jak jesteśmy traktowani. Ale – nic to. Tyle lat dawaliśmy sobie radę bez wsparcia z zewnątrz, to i teraz sobie poradzimy. Zwłaszcza, jeśli Państwo będą z nami i przyjdą nas wspierać.
Kiedy tylko zostaniemy poinformowani o terminie rozprawy sądowej, upublicznimy tę wiadomość. Zwrócimy się też do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro o objęcie naszego procesu specjalnym nadzorem, jak również do wszystkich organizacji broniących wolności prasy do monitorowania tego, co będzie się działo na sądowej.
Zanim to nastąpi, oto tytuły wydawane w Polsce przez RAS: „Fakt”, „Przegląd Sportowy”, „Sport”, „Newsweek Polska”, „Newsweek Historia”, „Forbes”, „Auto Świat”, „Auto Świat Poradnik”, „Auto Świat 4 x 4”, „Auto Świat Auta Używane Katalog”, „Twój Niezbędnik”, „Top Gear”, „Komputer Świat”. To także platforma cyfrowa Onet.
Dlaczego publikujemy ich listę? Nie żeby zrobić im reklamę. Po to, żeby Państwo wiedzieli, że kupując je, wrzucają Państwo pieniądze do kasy, z której opłacani są prawnicy ciągający po sądach „Warszawską Gazetę”. Państwa ocenie pozostawiamy więc odpowiedź na pytanie, czy jest sens wspierać finansowo Ringer Axel Springer.
Tekst ukazał się w Warszawskiej Gazecie 20 listopada 2017r

Na ogrodzeniu terenu budowy hotelu, w skrócie powiedzmy na miejscu Miastoprojektu, pojawił się napis – baner. Co prawda wisiał krótko. lecz został zauważony. Miał on spore rozmiary i treść, którą trudno tu cytować ze względów nie tylko procesowych. W każdym razie treść odnosiła się do osoby