- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 7 minut i 40 sekund.
Obraz niby-rzeczywistości narzucany przez media głównego nurtu obowiązujący w oficjalnej narracji, mówi o sukcesie i szczęśliwości osiąganej wyłącznie dzięki zasługom panujących polityków i władców gospodarczych Postawy niezgodne z tym obrazem kwituje się krótko słowem niekompetencja lub frustracja.
Jest to o tyle wygodne dla władzy, że na zarzuty i pytania albo się nie odpowiada w ogóle albo się omija krótkim następującym stwierdzeniem; tak mówią albo prawie idioci albo ci co mają tylko wiecznie wszystkiemu za złe, nie potrafiący się cieszyć z osiągnięć, negujący wyniki słusznych inicjatyw, nie umiejący współpracować z innym, smutasy bez uśmiechu – czyli po prostu – wręcz właśnie definicyjnie - frustraci. A zarówno zidiocenie jak i frustracja to stany psychiczne i emocjonalne. Nie operują w świecie racjonalności. Krótko mówiąc – nie ma z kim i o czym rozmawiać.
I wygląda na to, że o to właśnie chodzi. By nie stawiać czoła. Obrzucenie przeciwnika słowem – niekompetentny (jako łagodniejsza forma od głupi albo dosadniej idiota) lub frustrat, zauważmy, zwalnia z dyskusji.
Technika wdaje się to być nawet dobra do uogólnienia, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z monopolem decyzyjnym i informacyjnym. W takim przecież przypadku niejako komfortowym dla monopolistycznej władzy, pysznej a pewnej swej nieomylności oraz bezkarności - nie potrzeba przecież z nikim i o niczym rozmawiać. To tylko niepotrzebna komplikacja w marszu ku …Dyskusja tylko przeszkadza, utrudnia wprowadzenie w życie z góry podjętych, za to pewne, że świetnych a także często właściwie opłacalnych decyzji, rozwiązań czy posunięć.
I rzeczywiście, trudna rozmowa może być kłopotliwa jeśli by się miało odpowiadać na argumenty i pytania. Przyniesie tylko straty wizerunkowe a dla władzy jednak nadal jakoś kadencyjnej – to poważny kłopot. Zwłaszcza gdy utrzymanie władzy jest ważne samo w sobie i dyktowane jest panicznym strachem przed odpowiedzialnością za czyny. Zauważmy jak od czasu do czasu mamy nawet wprost i bez ogródek mówione – naszym priorytetem jest nie dopuścić PiS do władzy. Wszystko tylko nie to. Samo to mówi o poszanowaniu demokracji jako wyniku wolnego wyboru obywateli, jest bezpośrednią deklaracją używania władzy dla jej utrzymania – co jest faktem.
Biorąc to pod uwagę z punktu widzenia zwykłego obywatela nie wprowadzonego w letarg pomiędzy pracą a Galerią (tylko, że nie sztuki a handlową) ważnym i potrzebnym staje się rozpoznanie czy oponent władzy przedkłada jej jakieś sensowne racje i słusznie podnosi poszczególne kwestie – czy też nie. W końcu nie da się wykluczyć i tego, że jest on faktycznie w mało stabilnym stanie emocji i wiedzy. Sprawa się komplikuje o tyle, że nikt nigdy, nie ma całościowej kompetencji do rozstrzygnięcia kto w tej grze buja. Tym bardziej trzeba się zastanowić, za każdym razem, gdy ktoś ma nalepiane na czoło owe etykietki – oszołoma, frustrata, niekompetentnego mądrali. Za tym zastanowieniem się, stoi konieczność podjęcia jakiegoś wysiłku. W rezultacie więc, niestety, takie szufladkowanie, bywa, staje się wygodne nie tylko dla władzy, ale również i dla publiki zwalniając ją z tego wysiłku. Dotyczy to przynajmniej tej części społeczności, zauroczonej pięknym światem życia wyższych sfer, gotowania, umiejętności jedzenia bezy łyżeczką, kabaretów o lotach poniżej pępka a także - czasem pokazywanych jako światłe – audycji – agitek politycznych z udziałem – a jakże – „najwyższych” a mianowanych autorytetów
Ten typ rozmowy – w wersji – mamy przed sobą ludzi niekompetentnych - zastosowany w przypadku katastrofy (tak ją nazwijmy) Smoleńskiej, chroni tych wiedzących wszystko przed koniecznością odpowiadania na dość niewygodne, powiem więcej coraz to bardziej doskwierające pytania i problemy. Po 5-ciu latach coraz mniej ludzi nie ma wątpliwości. Metoda coraz słabiej się sprawdza i to nie tylko, że jeden z tych „amatorów” z jakiegoś małego uniwersytetu został doradcą Prezydenta USA a Uniwersytet okazuje się być nie taki znów podły. Samo unikanie uczestnictwa w Konferencjach Smoleńskich i nie podejmowanie polemiki, cała otoczka polityczna sprawy są już tak rażące, ze każdego myślącego, nawet jak sama sprawa go nie obchodzi, musi naprowadzać na myśl – że nie jest wcale tak jak do wierzenia się podaje. Czy akurat było tak jak mówi ten wraży Macierewicz – to możemy się zastanowić, ale że „fachowcy” dają plamę – mówi coraz to znaczniejsza liczba tych co to w oficjalnych komisjach upatrywali onegdaj fachowców. Do tego dochodzi jawna manipulacja określeniem uogólniającym – specjalista od katastrof lotniczych. W sensie dosłownym i w pełnym zakresie problematyki takiego nie ma i nigdy nie będzie.
Technika „na oszołoma” lub „frustrata” to już rutyna w wielu sprawach nie tylko miejskich. W zastosowaniu jest prosta jak konstrukcja cepa. Jego wyobrażenie w postaci prymitywnego narzędzia jest na tyle dobrą egzemplifikacją, że cep w swej naturalnej formie przyjmuje postać ręki Kozakiewicza – co ilustruje to, o co chodzi używającym tej kalki.
Wychodzi na to samo co poprzednio – nie trzeba rozmawiać. To, że za parę lat okazuje się, że oszołomy miały rację i powtarza się ich koncepcje oraz argumentacje jako wielkie nowatorskie odkrycia.- ludzie nie zauważają.
Pamiętam na przykład z naszej Dzielnicy VII – mej z lat 90-tych inż. Biernat powtarzał jak mantrę koncepcję przedłużenia linii tramwajowej od Pętli Salwatorskiej do rejonu między ul Wioślarską a S-nią Robotnik, osiągając wtedy ów tytuł prawie maniaka. I co ? Wraca się do tej koncepcji światłą myślą aktualnie rządzących.
O śmieciach kiedyś, dziś, o problemie smogu – nie ja jeden mając swą nawet czysto zdroworozsądkową opinię, mówiąc też swoje w sprawie wspaniałych, a niestety moim zdaniem duszonych Dobczyc czy niszczonej Rabki - kandyduję do owej etykietki. Wraz z innymi równie traktowanymi wypada mi czekać – bo jakoś tematów się nie podejmuje.
Zjawisko, o którym piszę – i między innymi dlatego to czynię, zaczyna sięgać również i grup partyjnych – czyli nie omija i tych – o zgrozo, aplikujących o władzę.
Na wszelki wypadek nie rozmawia się z nosicielami niechcianych diagnoz i informacji. Wszak wnoszą je – jak wiadomo - niekompetentni i frustraci. A to przeszkadza w dążeniu do celu. Co zaś potem – już mało kto się zastanawia. Tą zarazę bardzo jędrnie zidentyfikował bodaj prof.. Z. Krasnodębski mówiąc o odmowie wiedzy. Ta nie dotyka niestety tylko i wyłącznie rządzących.
Czas w końcu postawić pytanie – jakimi narzędziami dysponuje szary (choć często nie jest on wcale taki znów szary) obywatel, by nie wpaść wyborem - nawet w obrębie sobie przyjaznej opcji – z deszczu pod rynnę.
Zakładając, ze nie ma omnibusów – jest jednak pewne, że każdy świadomy obywatel ma jakieś swoje rozeznanie w pewnej, swojej, dziedzinie i posiada cechę najważniejszą – skłonność do samodzielnego używania zdrowego rozsądku. W moim odczuciu są to zupełnie wystarczające narzędzia do wyczucia na odległość, kto tu szalbierz, frustrat i bez kompetencji a kto dysponuje argumentami.
Narzędzia leżą w obserwacji jaka jest reakcja na zaproszenie do wymiany argumentów i metodyczność ich przedkładania.
Brak reakcji po postawieniu problemu już daje wstępny negatywny sygnał. Podjęcie nie tyle wymiany zdań, co autorytarnej prezentacji stanowiska i to przez pośredników (media, usłużni mianowani – dyżurni do każdego tematu, uniwersalni eksperci), którzy, bywa że bez odpowiadania na pytania czy ustosunkowywania się do problemów, prezentacja jakiejś obowiązującej narracji – ma swą wymowę. W to wpisany jest paniczny strach objawiający się kluczeniem, szukaniem pretekstów – przed podjęciem bezpośredniej wymiany zdań w dyskusji. W oczach ludzi oczekujących rzeczowej argumentacji taka postawa daje pełne uzasadnienie do osądu, że strona unikająca dyskusji bezpośredniej, demonstrująca pogardę dla przeciwnika – najnormalniej świecie obawia się słabości swych racji. To dyskwalifikuje ją jako stronę posiadającą uzasadnienia swych racji
Analogicznie odnośnie naklejki – frustraci, oszołomy. Każdy jest w stanie i ma prawo wyrazić swoje wątpliwości czy pokazać braki w koncepcjach prezentowanych przez decydentów. Wątpliwości te mogą być mało albo wręcz nawet – nie – uzasadnione. Jednak wychodząc z prostego powiedzenia, że nie ma głupich pytań są tylko głupie odpowiedzi - przedkładane wątpliwości co do np. zapisów procedowanych ustaw czy powodów zastosowania lub pominięcia zasad kierujących przyjmowaną konstrukcją prawną – muszą znajdować odpowiedź. Tak było na przykład, gdy to w poważnym stopniu zlekceważono zasady „zanieczyszczający płaci” i „konieczność kompensaty zużywanego zasobu i środowiska” w procedowaniu Ustawy i Uchwał dotyczących gospodarki odpadami komunalnymi i nie podjęto nad tym dyskusji z tymi, którzy sprawę podnosili. Człowiek wiecznie zadowolony i nie podnoszący wątpliwości, to ma być ideał, zaprzeczający postawie frustrata Tym samym konsekwentna eliminacja ze względu na niepoprawne poglądy doświadczana w praktyce a zestawiana z późniejszymi dowodami na racjonalność tych poglądów, ma być koniecznie akceptowana? Uporczywie się upominający o racje wynikające z jego wiedzy to oszołom lub ktoś godny miana frustrata, człowieka dążącego do celu ale go nie osiągającego i z tego powodu niezrównoważonego psychicznie. To raczej dostarczyciel informacji za które często władza tak ochoczo w naszym imieniu płaci miliony, tyle że nie jest to ta informacja oczekiwana przez rządzących. Dlatego niedobra i tylko dlatego niedobra. Stawia to banalne zupełnie pytanie czy aby etykietowanie określeniem „frustrat” nie jest w tym ujęciu tożsame z „konsekwentnie niepoprawny w poglądach” co wprost prowadzi do stygmatyzowania ludzi – z kierowaniem ich na margines dewiacji psychicznej za podnoszenie i dopominanie się o swoje racje. Przepraszam ale to już było. Może wraca.
Bardzo dobrym przykładem wręcz cynizmu władzy w tym względzie jest zdanie, które padło z ust jednego z najważniejszych urzędników samorządowych Krakowa (i to z tytułem profesorskim czyli rozumiejącego chyba co mówi) w czasie obrad tzw, Okrągłego Stołu dotyczącego gospodarki odpadami, co miało miejsce w kontekście podjęcia i lokalizacji spalarni odpadów. Zdanie to jest świadectwem sposobu myślenia władzy. W tych obradach chodziło wtedy głównie o właściwe umiejscowienie instalacji spalarni w realizowanym sposobie gospodarki odpadami. Przynajmniej z tym przekonaniem siadała za stołem strona społeczna. I cóż się dowiedzieliśmy? Cytuję - te obrady są po to, by dowartościować stronę społeczną. Ręce opadają. Po dalszych losach tej sprawy śmiało można by było powiedzieć, że to była niechcący powiedziana prawda o podejściu władzy. Można by było jeszcze tylko dodać konieczność wypełnienia odpowiedniej rubryki w dokumentach mówiących o konsultacjach społecznych. Ta sprawa de facto pozorowania dialogu powinna być uzupełniona – stworzeniem trampoliny dla karier politycznych ludzi odgrywających właściwą sobie rolę w owym teatrum, na co nabiła się nie tylko publika ale i partie polityczne. Najwyraźniej nie zadano sobie trudu prostej analizy tej gry na pozorach.
Stare to dzieje – ale jakaż dobra ilustracja problemu. Dla strony rządzących – po drugiej stronie stołu nie siedzieli wcale partnerzy, których racje należy spokojnie rozważyć – a właśnie – niedowartościowani ludzie wymagający tylko pogłaskania ich ambicji. Tacy frustraci. I tą bajkę kupiono najpoważniej w świecie. Rządzący – jak z tego wynika – siadając do tzw. obrad je po prostu symulowali nie mając zamiaru niczego uwzględniać, nad niczym się zastanowić – co wykazał zresztą dalszy bieg wydarzeń. Czy więc owo wieczne zadowolenie ze swych poczynań ze strony władzy i poczucie braku sensu z nimi rozmowy dowodzi czegokolwiek w kwestii oszołomstwa czy frustracji oponentów?. Ślepego uporu ze strony społecznej?
Obserwacja podobnych zdarzeń i nawet zdroworozsądkowa ocena argumentów i stwierdzenie prostego faktu wręcz faulowania w rozmowach oraz lekceważenie brakiem analizy kontrargumentów jednej ze stron przez drugą stronę pozwala wprost wyrobić sobie opinię kto tu merytorycznie chce i potrafi rozmawiać.
Niestety większość teleoglądaczy kwestii oszołomstwa i frustracji nie zgłębia.
Można powiedzieć technologia władzy. Po prostu władania – pytanie tylko władania dla kogo - jest całkiem uzasadnione i nie jest wcale wynikiem programowego kontestowania wszystkiego, a raczej apelem o rozsądek i używania tegoż na potrzeby wyborcze
No i wyszło jak wyszło a w związku z tym, kto się zastanowi nad istotną wartością etykiet - nawet tylko dla zabezpieczenia sobie własnych interesów – jego zysk.
Jeśli więc powiem – ludzie po takich wyborach jakie dokonujecie nie macie prawa narzekać – to niech będzie z mojej strony to tylko informacja, a nie stan emocjonalny.