- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 3 minuty i 48 sekund.
Chaos w sprawie (nie) przyznania 20 milionów złotych na Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu jest kolejnym potwierdzeniem tezy, że po zakończeniu w kampanii (i jednorazowych próbach uspokojenia sytuacji) komunikacja w obozie władzy leży i kwiczy. W ciągu ostatnich 24 godzin politycy Prawa i Sprawiedliwości i obozu rządowego zdążyli w sprawie pieniędzy dla Torunia:
— zgłosić poprawkę budżetową przekazującą szkole utworzonej przez o. Tadeusza Rydzyka 20 mln złotych przeznaczonych do tej pory na teatry i kulturę (autorem przewodniczący Terlecki)
— zacząć bronić tego pomysłu, przekonując, że to słuszne rozwiązanie (poseł Jaworski)
— wycofać się z tego pomysłu, przekonując, że to niemożliwe, nietrafne i niezgodne z prawem (Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wicepremier Gliński, senator Bielan)
— zgłosić - rzucając niedbale do dziennikarki tvn24 - inicjatywę znalezienia tych samych 20 mln w budżecie Ministerstwa Nauki (ponownie przewodniczący Terlecki)
— wycofać się i z tego pomysłu, przekonując, że to niemożliwe (Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, wicepremier Gowin)
Ciąg dalszy z pewnością nastąpi.
Abstrahuję tu od oceny samej decyzji o przyznaniu pieniędzy szkole z Torunia. 20 milionów złotych to duża kwota i choć toruńskie inicjatywy (media, szkoła, geotermia i inne) były przez ostatnie 8 lat zwyczajnie sekowane przez władzę, to odbicie wahadła w drugą stronę nie przyniesie niczego poza przekonaniem (niechby nawet niesłusznym) większości społeczeństwa, że „dają swoim”. Można było to zrobić w o wiele bardziej dyplomatyczny sposób.
Piszę o tym dlatego, że zamieszanie w sprawie poprawki budżetowej związanej ze szkołą w Toruniu wpisuje się w szereg kompletnie niezrozumiałych i wywołanych na własne życzenie pożarów komunikacyjnych. Dla przykładu - równolegle do poprawki „toruńskiej”, zgłoszono inną, w której postulowano, by rezerwę przeznaczoną na hospicja przekierować na Fundusz Kościelny. I znów - być może to decyzja do obrony z merytorycznego punktu widzenia. Mając jednak ponad dwudziestoletnią świadomość tego, w jakiej rzeczywistości żyjemy, można było przewidzieć, że przekaz będzie prosty - PiS zabiera chorym, by dać księżom. Nawet ci, którzy nie obserwują dokładnie mediów i realiów III RP domyśliliby się negatywnych skutków takiej propozycji.
Mało tego, „dobrą zmianę” w komunikacji PiS odczuł nawet sztandarowy program obozu władzy, czyli 500+. List Ministerstwa Finansów, w którym projekt ustawy został skrytykowany i uznany za nieprzygotowany (chodziło o przesunięcia na poziomie 200 mln w skali kilkunastu miliardów) tylko spotęgował poczucie chaosu i dał wodę na młyn opozycji i nieprzychylnym mediom. Wspólna konferencja ministrów Rafalskiej, Kowalczyka i Szałamachy była tylko gaszeniem pożaru zamiast ogłoszeniem sukcesu i prężeniem muskułów.
Rzecz jasna normalną sprawą są różnice interesów, wewnętrzne spory i walka o wpływy i pozycję - zwłaszcza w obozie, który od ośmiu lat musiał zaciskać zęby (i pasa). Oczywiste jest też, że nie wszystkich błędów da się uniknąć, ale wspomniane w tym krótkim tekście przykłady (a było ich więcej) pokazują, że kwestia dotyczy spraw elementarnych dla prowadzenia polityki medialnej dużej partii i rządu. Politycy PiS - w momentach gdy gabinet Szydło jest pod naprawdę dużym ostrzałem wielu wpływowych, w tym zagranicznych, środowisk - dorzucają „swoim” kolejne kłody pod nogi.
Negatywnym rezultatem takich błędów nie będą drastyczne spadki w sondażach czy obalenie rządu, co życzeniowo wieszczy opozycja, ale utknięcie „dobrej zmiany” w gęstym błocie wątpliwości i nieprzebicie się do opinii publicznej z naprawdę realnie zmieniającymi polską rzeczywistość zmianami, które przecież są wprowadzane.
W szeroko rozumianym otoczeniu rządu brakuje dziś spójności, sprawnej komunikacji i precyzji przekazu. O ile w kampanii wyborczej posłowie i działacze PiS byli zdyscyplinowani i grali do jednej bramki, o tyle po wyborach pojawiło się wyraźne rozluźnienie. Nie pomogą w tym ruchy personalne w stylu zamiany sprawnej Elżbiety Witek na Rafała Bochenka, który nadawał się do prowadzenia kampanijnych wieców, a nie odgrywania roli twarzy rządu 40-milionowego kraju. Brakuje kogoś pokroju Marcina Mastalerka.
Krótko mówiąc - albo „dobra zmiana” PiS obejmie też komunikację z obywatelami i wewnątrz obozu władzy, albo mogą utopić ją nie tyle przeciwnicy czy złe media, ale „swoi” posłowie i ministrowie. Gole samobójcze bolą najbardziej.
Tekst ukazał się na portalu wPolityce 29 stycznia 2016r