- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 6 minut i 45 sekund.
W polityce polskiej działają politycy, którzy od lat zasiadają w sejmie, senacie, w rządzie przynależąc do rożnych, nawet przeciwnych sobie stronnictw, np. jest polityk który odbył drogę od sekretarza wojewódzkiego partii komunistycznej, przez ministra i premiera w III Rzeczypospolitej do europosła „totalnych” w Parlamencie Europejskim (PZPR/SdRP/SLD/Samoobronna/Koalicja Obywatelska). Jest polityk, który zaczynał w rządzie Jana Olszewskiego, był w rządzie Jerzego Buzka, w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i wzywał, aby „dorżnąć watahę” niedawnych kolegów bowiem przeszedł do obozu ich wrogów z PO. Przykładów takich jest sporo.
Toczy się dyskusja i spór, kto i kiedy likwidował jednostki wojskowe. Który minister obrony ogołacał wschodnią Polskę z wojska. I zdarza się, że wskazuje się na jakiegoś „likwidatora” przypominając do jakiego obozu on kiedyś przynależał. Tymczasem ważnie jest ustalenie do jakiej formacji taki likwidator przynależy teraz, gdzie politycznie zawędrował. Przypomnijmy: armię m.in. redukowali Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski, Bogdan Klich, Tomasz Siemoniak. Dziś wszyscy jak jeden mąż są w obozie „totalnej” opozycji.
…………………………..
Było zwijanie sił zbrojnych
Wraz z rozpadem bloku sowieckiego i Związku Sowieckiego nastąpiła przemiana „Polski Ludowej” w III Rzeczpospolitą, państwo suwerenne, ale obciążone ciężkim spadkiem po komunizmie. Jednym z tych obciążeń było Ludowe Wojsko Polskie. Duża ofensywna armia wchodząca w skład sił zbrojnych Układu Warszawskiego, która wspólnie z armiami sowiecką i innych „demoludów” miała wyzwalać Europę zachodnią z jarzma kapitalizmu. Broniła też w stanie wojennym 1981 r. „socjalizmu jak niepodległości”. Jej wyższa kadra dowódcza została wyszkolona na akademiach sowieckich, oficerowie nieomal w całości należeli do komunistycznej PZPR. Polacy doświadczający „stanu wojennego” z niechęcią spoglądali w jej kierunku – przypominano jak w przeszłości jednostki „ludowego” WP likwidowały podziemie antykomunistyczne, strzelały do demonstrantów w Poznaniu w 1956 r. i na Wybrzeżu w 1979 r. To wojsko miało zmienić się w Wojsko Polskie, armię polskiego narodu. Nie było to zadanie proste, ani łatwe.
Pojawił się inny jeszcze czynnik – po zakończeniu „zimnej wojny” wszędzie zaczęto redukować siły zbrojne, zmniejszano ilości posiadanego uzbrojenia i sprzętu wojskowego. Było oczywiste i zrozumiałe, że ten proces musi zaistnieć także w przypadku wojska, które III Rzeczypospolita odziedziczyła po PRL.
Ministerstwo obrony z czasem z rąk komunistycznych generałów zaczęli przejmować cywilni politycy, niedawni opozycjoniści w latach PRL. Byli to zwykle ludzie wojsku niechętni (np. ministrem ON został pacyfista), lub politycy pokomunistyczni chroniący pozostałości po LWP. Dla nich, pomijając ogromne braki w wiedzy o sprawach wojskowych, było zrozumiałe i oczywiste, że wojsko trzeba zredukować. Dlaczego i w jaki sposób nie miało znaczenia. Znaleźli się też wojskowi karierowicze, którzy chcąc się przypodobać cywilom-ministrom, zaczęli układać plany redukowania armii, likwidacji związków taktycznych, wygaszania garnizonów, pozbywania się wojskowej infrastruktury. Takie plany następnie podpisywali i z dumą ogłaszali ministrowie (np. „Plan Komorowskiego” w 2001 r.).
W kręgu niedawnej opozycji był nurt niepodległościowy, gdzie rozumiano znaczenie i potrzebę silnej armii, ale nieliczni z tego kręgu, którym udało się dostać do MON byli szybko usuwani i eliminowani, a ich zamiary naprawcze w armii były odrzucane, np. tworzone od 1998 r. wojska terytorialne zostały całkowicie zlikwidowane w 2008 r.
Uzyskanie członkostwa w NATO wytworzyło złudne przekonanie osiągnięcia przez Polskę stanu pełnego bezpieczeństwa. Całkiem poważnie wygłaszano poglądy, że Europa stała się stabilnym bezpiecznym kontynentem, gdzie wojen nie będzie. Nie było więc problemu jak, czym obronić granic Rzeczypospolitej. Nie trzeba było troszczyć się o to bowiem na polskich granicach miało nie być nikogo, kogo chciałby je zaatakować. Może nawet by uznano, że wojsko jest w ogóle zbędne, gdyby nie atak terrorystyczny we wrześniu 2001 r. uderzający w nowojorskie wieżowce World Trade Center.
USA, a następnie całe NATO uznało, że międzynarodowy terroryzm jest zagrożeniem, które trzeba zwalczać. Polska jako członek NATO była zobowiązana do uczestnictwa w zwalczaniu terroryzmu, ale skoro występowało ono z dala od jej granic było oczywiste, że do takich „ekspedycyjnych” zadań należy przystosować polskie wojsko. To wtedy narodziła się koncepcja armii małej, ale nowoczesnej, w której zasadniczą rolę będą odgrywały komponenty lekkie, które można szybko przerzucać na Bliski Wschód, do Azji, wojska specjalne, lekka piechota. Broń pancerna, wojska zmechanizowane, „ciężkie” dywizje wydawały się niepotrzebne. Potrzebny był lekki sprzęt opancerzony i środki transportu lotniczego, śmigłowce transportowe. Przeciwnik jawiący się jako nieregularne formacje, partyzanci, działający gdzieś daleko od Polski wymagał odpowiednio sformatowanej armii posiadającej uzbrojenie i możliwości skutecznego zwalczania takiego „lekkiego” wroga. Armia duża prowadząca regularne działania w obronie granic była fantasmagorią nie wartą zainteresowania.
Operację zmniejszania sił zbrojnych RP przeprowadzali ministrowie obrony wywodzący się z wszystkich opcji politycznych, np. okresie rządów PiS był to Radosław Sikorski. Sytuacja uległa istotnej zmianie w 2015 r., gdy prezydentem został Andrzej Duda, a rządy objęła Zjednoczona Prawica. Tym razem ministrowie z PiS rozumieli dobrze potrzebę rozwoju armii, zwiększenia jej liczebności, modernizacji uzbrojenia.
Mamy trudne wyzwania
Wzrost napięcia wywołany agresywną polityką Rosji, utworzenie wschodniej flanki NATO i wybuch „pełnoskalowej” wojny na Ukrainie sprawiły, że należało spojrzeć na siły zbrojne RP i zadania jakie mają wykonywać w szerszym geopolitycznym wymiarze. Nie można było obstawać przy wąskim traktowaniu zadań ograniczając je tylko do obrony polskich granic. Polska zaczynała odgrywać kluczową rolę jako największy potencjał na wschodniej flance NATO. Zaangażowanie Polski w pomoc walczącej Ukrainie, troska o bezpieczeństwo państw nadbałtyckich, niepokojące ewolucja Białorusi stającej się satelitą Rosji sprawiają, że Polska musi dysponować armią, która będzie w stanie gwarantować bezpieczeństwo w całym regionie środkowoeuropejskim na terenach znajdujących się między Bałtykiem a Morzem Czarnym.
Inna ważna okoliczność zmuszająca Polskę do budowania silnej armii - trwa wojna na Ukrainie, ciągle nie wiemy, czy Ukraina tę wojnę wygra – życzymy jej z całego serca, aby tak się stało, ale przewaga Rosji jest ciągle duża. Ukraina może więc przegrać. Wtedy nie tylko będziemy mieli granicę z Rosją od Bałtyku do Karpat, z malutką przerwą na odcinku litewskim (przeklęty „przesmyk suwalski”), ale też pewność, że za kilka lat, gdy Rosja odbuduje swoją armię po stratach na Ukrainie możemy doświadczyć rosyjskiego ataku na naszej granicy. Mamy więc kilka lat, aby rozbudować armię, uzbroić ją w samoloty, czołgi, działa, wyrzutnie rakietowe. Dlatego państwo polskie podejmuje forsowny wysiłek w obszarze obronności, aby nie zmarnować czasu, gdy Rosja nie jest zdolna do zaatakowania Polski.
Widzimy, jak wiele się dzieje jeżeli idzie o uzbrojenie, które jest wprowadzane, głównie jeżeli idzie o wojska lądowe. Spoglądając na Ukrainę widzimy, że artyleria lufowa i rakietowa, czołgi, wozy opancerzone okazały się nie tylko potrzebne, ale wręcz niezbędne na polu walki. W polskim ministerstwie obrony zapadają decyzje zakupowe. Wzbudzają zaciekawienie nie tylko zamierzone zakupy w USA, ale podobne pozyskanie uzbrojenia we współpracy z Koreą Południową. Pojawiły się oczywiście krytyki i narzekania, jak to zresztą zwykle bywa, ale w Polsce mamy nie tylko krytyków zatroskanych stanem naszych sił zbrojnych, ale też „krytyków” dopatrujących się wszystkiego, co może uzasadnić uderzenie w zwalczany PiS. Trzeba to ignorować odwołując się do rozsądku. Np. Polska przekazała Ukrainie czołgi T-72, następnie też czołgi PT-91 Twardy. To oznacza, że ze stanu wojsk pancernych ubyło kilkaset czołgów, a więc nastąpiło istotne osłabienie. Pozostaną czołgi Leopard, wszystkie w wersji wymagającej modernizacji, która postępuje z ogromnymi trudnościami, wolno. MON jednak zapowiada zakup kilkuset amerykańskich czołgów, a będzie też tysiąc czołgów południowokoreańskich – to prawidłowe postępowanie. Pojawią się najnowocześniejsze wozy bojowe piechoty (1000 BWP Borsuk), i środki artyleryjskie lufowe ( 170 armatohaubic Krab i ponad 800 K9). Szeroko komentowany na świecie jest plan pozyskanie ponad 500 wrzutni Himars oraz ok. 300 wyrzutni K239 Chunmoo. Polska armia chce pozyskać rakiety, które będą mogły trafiać w cel oddalony o 500 km. Będą śmigłowce Apache w liczbie 96-ciu, najnowsze AH-64E Guardian - najbardziej zaawansowany, ale też najdroższy śmigłowiec świata. W siłach powietrznych dochodzą samoloty, bo z jednej strony supernowoczesne F-35 (pierwsze mają pojawić się już w 2024 r.) - to jest bardzo wysoko zaawansowana technologia, do tego wpięte doskonale w system dowodzenia koreańskie FA-50, są w Polsce pierwsze egzemplarze. Mamy samoloty F-16, więc jeśli idzie o przestrzeń powietrzną, to rysuje się bardzo pozytywny obraz. Gdy do tego dojdą środki obrony przeciwlotniczej, a mamy polskie wyrzutnie rakiet Piorun, na tym najniższym pułapie, do tego dochodzą systemy PATRIOT i różne inne przeciwlotnicze środki rakietowe, to powstanie pożądana warstwowa obrona przestrzeni powietrznej zdolna do odparcia każdego napadu lotniczego i rakietowego. W Marynarce Wojennej ruszyły prace nad pozyskaniem nowych okrętów, nie tylko nowoczesne niszczyciele min, ale także budowa trzech fregat w Stoczni Marynarki Wojennej skazanej przez rząd PO-PSL na upadek.
No i niezwykle ważne – środki rozpoznania; polska armia będzie dysponować własnym satelitami, samolotami typu AWACS, dronami oraz okrętami rozpoznania radioelektronicznego.
Gen. bryg. Cezary Janowski ze Sztabu Generalnego podaje, że potencjał sił zbrojnych RP ma wzrosnąć średnio trzykrotnie, w tym wojsk pancernych 2,5 raza, wojsk rakietowych i artylerii sześciokrotnie, a obrony powietrznej 5,5 raza. Podkreśla, że pakiet wzmocnienia przewiduje nie tylko zakupy sprzętu, ale także rozbudowę infrastruktury i zwiększenie działań szkoleniowych.
Ile będzie czasu?
Ma powstać 300 tysięczna armia. Politycy i eksperci na Zachodzie mówią, że Polska staje się największą siłą militarną w Europie. „Polska, będąca niedawno obiektem szyderczych oskarżeń ze strony unijnych biurokratów, jest teraz wiodącą siłą w Europie” - pisze na łamach dziennika "Daily Telegraph" Ivor Roberts, były ambasador Wielkiej Brytanii w Jugosławii, Irlandii i we Włoszech.
Miejmy nadzieję, że będzie dość czasu, aby wykonać zamierzony wysiłek obronny. Zbliżają się wybory parlamentarne. Można sobie wyobrazić sytuację, że będzie rządzić obecna opozycja. Niestety słyszy się już zapowiedzi polityków opozycyjnych, którzy mówią, że te zakupy uzbrojenia są niepotrzebne, że to „megalomania” i trzeba zastanowić się, czy rzeczywiście są potrzebne. Dziennikarz „Gazety Wyborczej” piszący teksty na tematy związane z wojskiem i obronnością zapytał, dlaczego obecna polityka Zjednoczonej Prawicy rozbudowy i modernizacji sił zbrojnych nie ma „pełnego poparcia” ze strony opozycji. Pisze: „Odpowiedź jest prosta – Prawo i Sprawiedliwość modernizuje siły zbrojne nie przeciwko ewentualnym wrogom Rzeczypospolitej, ale przeciwko opozycji”. Czy taka modernizacja jest więc opozycji potrzebna?
Można więc wyobrazić, że po przegranych przez Zjednoczoną Prawicę wyborach przyjęta wizja sił zbrojnych zostanie odrzucona. Byłoby to bardzo złe, bowiem Polacy mają wyjątkową szansę zbudowania bardzo silnej pozycji Polski w Europie. Takiej szansy zaprzepaścić nie wolno.
Tekst ukazał się na Salon24.pl 28 sierpnia 2023r