- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 2 minuty i 30 sekund.
Skąd w ogóle wziął się pomysł rekonstrukcji rządu? To pytanie dręczy dziś wielu stronników obecnej władzy. Na pozór może się wydawać, że brakuje istotnych powodów ku zmianom w czymś, co funkcjonuje przecież bardzo sprawnie, a także cieszy się dużym poparciem społecznym. Niektórzy obawiają się, że w tak korzystnej sytuacji odezwały się po prostu osobiste ambicje prezesa Kaczyńskiego, któremu wobec tylu osiągnięć przychodzi coraz trudniej godzić się z miejscem na uboczu.
Pozostając tutaj ryzykuje bowiem, że historia nie doceni go jak należy; nie zapamięta jako władcę marionetek, lecz zapisze na swych kartach wspomnienie o emerytowanym naczelniku, który zasłużył się tym, że jedynie umożliwił podwładnym przebudowę Rzeczpospolitej. To im przypadną zaszczyty, jeżeli sam teraz nie podejmie bezpośredniej odpowiedzialności.
Te obawy są poniekąd uzasadnione, aczkolwiek osobisty problem Kaczyńskiego raczej nie jest czynnikiem decydującym o rekonstrukcji, a co najwyżej sprzyja decyzji o jej przeprowadzeniu. Faktyczna przyczyna również dotyczy niezaspokojonych ambicji, ale ma inną skalę.
Patrząc na to, co dzieje się w obozie dobrej zmiany można zauważyć coraz wyraźniej, jak to środowisko polityczne stopniowo, ale systematycznie rozpada się na frakcje. Ten naturalny proces rozsadza od środka każdą formację, która nie ma z kim przegrać: kiedy wróg zewnętrzny przestaje mobilizować do jedności, to personalne ambicje zaczynają brać górę. Z najnowszej historii wiadomo, że polskim konserwatystom ta przypadłość jest szczególnie dobrze znana (np. casus konwentu świętej Katarzyny), a zarazem szczególnie dla nich groźna.
Wielkie zwycięstwo przed dwoma laty było możliwe przede wszystkim dzięki temu, że do wyborów – i jest to niewątpliwa zasługa prezesa Kaczyńskiego, który dokonał tego po wieloletnich zmaganiach – przystąpili zjednoczeni, pod jednym szyldem. Po sukcesie przyszedł czas zapłaty i aspiracje każdego z ważniejszych graczy zjednoczonej prawicy zostały przez prezesa chwilowo zaspokojone. Jednak apetyt, jak wiadomo, rośnie w miarę jedzenia. Im więcej sukcesów na wspólnym koncie, tym większa pokusa u polityków, żeby zdyskontować je na własny rachunek.
Tendencje odśrodkowe są niebezpieczne ze względu na powszechny charakter. To już nie tylko prezydent wykazuje chęć, aby przewodzić na prawicy. Na samodzielność stara wybić się kilka grup, a każda dysponuje szeregiem kandydatów do najwyższych stanowisk i zapleczem medialnym, które wspiera te dążenia. Wystarczy zapoznać się ze spekulacjami, jakie pojawiają się po prawej stronie przestrzeni publicznej w związku z rekonstrukcją.
Wiele jest wariantów, wiele racji, a chorobliwa ambicja wyziera zza nich; ambicja polityków, dziennikarzy i innych poczuwających się do ojcostwa sukcesów tej władzy, a co za tym idzie – domagających należności z tego tytułu. Presja zmian jest bardzo silna wewnątrz obozu zjednoczonej prawicy, którego oficjalne miano coraz mniej oddaje stan faktyczny. Przeciwni rekonstrukcji są głównie wyborcy, ponieważ im naiwnie wydaje się, że nie ma potrzeby manipulowania przy czymś, co dotąd tak sprawnie działało.
Prezes Kaczyński naiwny nie jest i ma świadomość, że musi ugiąć się przed żądaniami, aby zachować spójność w szeregach władzy. Sielanka nie mogła trwać wiecznie. Pionki trzeba poukładać na nowo. A czy samemu włączyć się przy tym do aktywnej gry i rozczarować takim ruchem niemal wszystkich? W ten sposób można prawicę skleić prowizoryczne, ale w dłuższej perspektywie czasu roszada przyspieszyłaby rozpad – jednocząc wewnętrzną opozycję w niezadowoleniu z decyzji lidera. A w takiej sytuacji liderowi pozostaje już tylko przeprowadzić czystkę, co jest dla elektoratu rzeczą trudną do zniesienia.
To mało prawdopodobne. A w każdym razie mniej niż teka premiera dla Morawieckiego…
Tekst ukazałsię na Salon24 w dniu 5 grudnia 2017r