- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 3 minuty.
Jak to jest? Mamy prawdziwą Policję, czy tylko prawdziwe szczęście? Bo najwyraźniej nie jest tak, żebyśmy mogli powiedzieć, że mamy i jedno i drugie, co byłoby, rzecz jasna najlepsze… Będziemy mądrzy po szkodzie, czy też po niej? Na razie mieliśmy szczęście przed nieszczęściem.
Złąpano człowieka, który podłożył, obśmianą już przez wszelkiej maści publicystków, bombę garnkową we wrocławskim autobusie. Mnie do śmiechu nie było, bo mieszkając w USA, siłą rzeczy dużo wiem o bombach garnkowych, użytych z tak strasznym skutkiem, przez czeczeńskich braci Carnajew, podczas corocznego maratonu w Bostonie, w 2013 roku.
Wiedziałem, że ładunek pozostawiono w zatłoczonym autobusie. Domyślałem się też, że nie zadziałał zgodnie z oczekiwaniami terrorysty. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek drwiny. Rozumiałem, że sytuacja jest tak groźna, jak tylko może być.
Teraz, po zatrzymaniu zamachowca, dowiedzieliśmy się, jak bardzo poważne było stworzone przez niego zagrożenie. Stało się również jasne, jak niewiele były warte zapewnienia expertów od bezpieczeństwa narodowego, te o szczelnej sieci zarzuconej szeroko na cały kraj, mającej za zadanie wykrywanie przygotowań do konstrukcji improwizowanych ładunków wybuchowych w Polsce.
Zatrzymany terrorysta, zdołał skostruować wierną kopię bomby użytej przez braci Carajew. Zdołał, niewykryty, nie zidentyfikowany i nie zarejestrowany, przez tą rzekomo szczelną sieć, zakupić wszystkie elementy i substancje chemiczne potrzebne do wyprodukowania tego specyficznego modelu improwizowanego ładunku wybuchowego. Na dodatek w takiej ilości, że starczyło mu na wyprodukowanie kilku ładunków. Odnaleziono je, gotowe do użycia, w czasie rewizji.
To bardzo niepokojąca wiadomość. System profilowania i wykrywania zakupów materiałów i substancji chemicznych mogących posłużyć do produkcji bomb, tak zachwalany przez fachowców poprzedniej ekipy, zupełnie nie funkcjonuje. W tym konkretnym wypadku jest jeszcze znacznie gorzej, bo to były wierne kopie ładunków zbudowanych przez Carajewów, a nie jakiś nowy wynalazek, żadna nowinka, tylko dobrze znana służbom konstrukcja, o którejbyło doskonale wiadomo co jest potrzebne do jej zbudowania. A mimo wszystko, zbrodniarz bez trudu dokonał rzekomo niemożliwego - zakupił co chciał i w zaciszu domowym przygotował śmierć dla niewinnych ludzi.
Mieliśmy szczęście. Bardzo dużo szczęścia. Nie umniejszając wspaniałej pracy ekipy rzuconej we Wrocławiu do złapania bombiarza, trzeba jednak jasno sobie powiedzieć, że tak buńczucznie zachwalana sieć zabezpieczeń mających wykrywać osoby kompletujące materiały niezbędne w konstrukcji bomb, jest goowno warta.
Nic w tym dziwnego. Bezpieczniacy, którzy stoją za tymi przechwałkami, to są ci sami ludzie, którzy na wiadomość, że we Wrocławiu dokonano zamachu bombowego, usypiali nas wężowym sykiem, bagatelizując wydarzenie i twierdąc, że dziwny trafem ten “niby zamach” wydarzył się w bardzo wygodnym dla PiS-u czasie przepychania przez Sejm ustawy antyterrorystycznej. Insynuując, że za tym zamachem mógł stać polski rząd. To są ci sami ludzie.
Jak dobrze pamiętamy z jego notki tu na Salonie24, Piotr Niemczyk, pozornie bezstronny expert do spraw bezpieczeństwa, zamach we Wrocławiu wykorzystał do tego, by rzucić na rząd podejrzenie o inspirowanie terroru wobec własnych obywateli, czym wyraźnie zademonstrował, że bardziej mu leży na sercu interes jego partii politycznej, niż bezpieczeństwo Polaków. Udowodnił też, że kiedy zachwalał istniejące zabezpieczenia, to ściemniał. Ściemniał, sprzedawał nam maść na szczury!
A jednak niedoszłą tragedię we Wrocławiu bez wahania wykorzystał do podłego ataku na rząd. Czym się kieruje taki expert, bo że nie jest to profesjonalizm i dobro Polski, zdaje się być oczywistym?
Otwórzcie oczy szeroko. Podobna sytuacje panowała i w innych resortach. To właśnie ludzie takiego formatu stali na straży naszego bezpieczeństwa, naszej gospodarki, szkolnictwa, spraw socjalnych, finansów... Czy dziś jest dużo lepiej? Pragnę w to wierzyć, ale przecież nie wszyscy urzędnicy zaprzątnięci bez reszty sprawami partyjnymi, zniknęli ze służb i ministerstw. Wielu dalej tkwi przy korycie, ale co najgorsze, stworzone przez nich, nic niewarte rozwiązania, w znacznej mierze dalej obowiązują.
Innym przykładem wprost niebywałej indolencji jest epizod z udziałem Kajetana P., który próbował udusić w więzieniu panią psycholog i zranił szkłem stającego w jej obronie strażnika więziennego. W tym wypadku, też "zadziałały" słynne już procedury. Wszystko było jak należy, zapewniała bardzo zdziwiona zarzutami pani rzecznik Służby Więziennej, w gniewnym wywiadzie dla radia. Wszystko było jak należy! To trochę jak w tym dowcipie, o lekarzu. Operacja się udała, tylko pacjent zdechł.
Nie powinniśmy spać spokojnie, bo nie jest dobrze, a czasy są naprawdę ciężkie i mkniemy ku jeszcze cięższym. Jeśli jakiś palant mógł bez wykrycia wyprodukować kilka bomb szybkowarowych, to czego może dokonać, przeszkolona komórka zdeterminowanych fanatyków? Naprawdę mamy powód, jeśli nie do paniki, to na pewno do poważnej troski.
Tekst ukazał się na Salon24 25 maja 2016r