- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 2 minuty i 57 sekund.
Ponad 200 polskich historyków podpisało wspólnie list otwarty. Środowisko jest podzielone towarzysko oraz politycznie i bardzo trudno jest je zmobilizować do działania. Udało się to zrobić prof. Bogdanowi Musiałowi, który na łamach tygodnika „wSieci” wydrukował paszkwil, w którym atakował wybitnych specjalistów od historii stosunków polsko-niemieckich - prof. Włodzimierza Borodzieja, prof. Krzysztofa Ruchniewicza i prof. Annę Wolff-Powęską oraz prof. Roberta Trabę
— raduje się gazeta Michnika, która zwykła się radować, gdy chodzi o walkę z polskimi interesami.List otwarty będzie właśnie w niej drukowany.
Bo oto prof. Musiał dotknął w swoim tekście bardzo poważnej sprawy – zarzucił istnieniu wśród polskich historyków silnego lobby niemieckiego. Wśród nich ci właśnie wymieni profesorowie.
Ruchniewicz jest współautorem podręcznika polsko-niemieckiego, w którym nacisk kładzie się na „niemiecki ruch oporu”, przy niemal całkowitym pominięciu polskiego
— czytamy w artykule historyka mieszkającego w Niemczech.
Zaś o prof. Borodzieju prof. Musiał pisze, że lansuje tezę, bardzo przydatną niemieckiej politycy historycznej, że za wypędzeniem Niemców stoi „polski nacjonalizm”, a nie Stalin i Związek Sowiecki.
Nie ma powodu, żeby nie wierzyć prof. Musiałowi w jego oskarżenia. Na to, że może mieć rację służy jeden pośredni dowód. Żaden z dwóch wymienionych wyżej historyków nigdy chyba nie protestował przeciwko sformułowaniu „polskie obozy”, które to sformułowanie cieszy się dużą popularnością w niemieckich gazetach. Nie słychać też było głośnego sprzeciwu ogółu historyków - tych z listu otwartego - przeciwko antypolskiemu serialowi niemieckiemu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Jedyne protesty organizowało społeczeństwo polskie, w tym przede wszystkim Reduta Dobrego Imienia.
Ich nazwisk próżno szukać w „listach otwartych”. Nie organizowali konferencji, słowem: siedzieli cicho jak mysz pod miotłą wtedy, gdy kraj poddany polityce dyfamacyjnej zachodnie sąsiada, potrzebował do swej obrony każdego historyka zajmującego się relacjami polsko-niemieckimi.
I jeszcze jedno. W liście otwartym widnieją dwa nazwiska osób zaangażowanych w tworzenie Muzeum Drugiej Wojny Światowej. W jego radzie jest także prof. Borodziej oraz Wolff-Powęska. Jeśli zaufamy prof. Musiałowi, to oboje muszą stamtąd odejść, bo zagrożona jest idea muzeum.
LISTOTWARTYPRZECIWKOARTYKUŁOWIPROF. MUSIAŁA:
Z prawdziwym zażenowaniem przeczytaliśmy opublikowany w ostatnim numerze „wSieci” (8-14 lutego b.r.) artykuł Bogdana Musiała pt. Tryumf niemieckiej propagandy, w którym autor dopuścił się brutalnego ataku na instytucje i historyków zaangażowanych w badanie stosunków polsko-niemieckich, m.in. insynuując im nepotyzm, niekompetencję, a w podtekście wręcz zdradę interesów narodowych.
Tradycyjnie już zaczął od oczerniania prof. Włodzimierza Borodzieja, obficie przy tym czerpiąc z własnego paszkwilu opublikowanego w 2008 r. w „Rzeczpospolitej”. Listę targowiczan (choć w tym przypadku chyba raczej folksdojczów) autor tym razem wydłużył o prof. Annę Wolff-Powęską, prof. Stanisława Żerkę z Instytutu Zachodniego w Poznaniu, prof. Roberta Trabę z Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie oraz szefującego wrocławskiemu Centrum im. W. Brandta prof. Krzysztofa Ruchniewicza. Merytoryczna dyskusja z Bogdanem Musiałem nie ma większego sensu.
Nie potrafimy wytłumaczyć jego obsesji inaczej, jak chorobliwą zawiścią i frustracją człowieka, niepotrafiącego pogodzić się z sukcesami innych badaczy. Już tylko tym, abstrahując od języka i argumentów jako żywo przypominających Marzec 1968, Musiał postawił się sam już nie tylko poza nawiasem środowiska naukowego, ale ludzi cywilizowanych w ogóle.
Pragniemy wyrazić naszą solidarność z profesorami Włodzimierzem Borodziejem, Krzysztofem Ruchniewiczem, Robertem Trabą, Anną Wolff-Powęską i Stanisławem Żerką i zapewnić ich o naszym niezmiennym szacunku.
Tekst ukazał się na portalu wPolityce 14 lutego 2016r