- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 6 minut i 25 sekund.
Znany felietonista sportowy, Przemysław Rudzki, na łamach "Przeglądu Sportowego", nieszczęsnego bramkarza FC Liverpool, Lorisa Kariusa, nazwał błaznem. I nic w tym obraźliwego - Karius rozbawił miliony widzów, a przecież to cecha błazna - wszak błazen zabawiał królów i dworzan, czasem gawiedź na jarmarkach i odpustach. W Polsce błaznów nazywano wesołkami. W Anglii występowali w sztukach Shakespeare’a. Na dworze Jagiellonów pełnili nawet ważne role – podpowiadali, byli doradcami, a nawet szpiegami. Stańczyk, którego uwiecznił na swoim obrazie Jan Matejko, to nasz najsłynniejszy błazen. Za swoje usługi błaznom nadawano nawet ziemie i tytuły szlacheckie.
Loris Karius się zbłaźnił i nie zmieni tego dyskusja o tym, że "ten nie robi błędów, co nic nie robi", ponieważ na pewnym poziomie zawodowym wymaga się określonego minimum profesjonalnych umiejętności. Ale nie o bramkarzu FC Liverpool jest ta notka - jego błazeństwo to tylko przyczynek do kilku zdań na temat wszechogarniającego nas błazeństwa w każdej właściwie dziedzinie życia. Błazenada na poziomie celebryckim to niezły biznes, w polityce otwiera drzwi na salony, bywa też dobrym narzędziem do przetrwania, albo zaistnienia, kiedy niczego innego do zaoferowania się nie ma.
Poczet błaznów współczesnej polskiej polityki byłby opasłym tomiskiem. Czołowe miejsce musiałby tam mieć Ryszard Petru, przy którym taki Karius to wzór profesjonalisty o wybitnym poziomie umiejętności. Charakterystyczne, że z zarówno jeden jak i drugi swoje ambicje muszą mocno zredukować - gdzieś na poziom trzecioligowy. Jeden w futbolu, drugi w polityce. Można zaryzykować tezę, iż życie dokonało w ich wypadku naturalnej selekcji. Skoro na pewnym poziomie jesteś błaznem - musisz grać w niższej klasie rozgrywek. Proste.
Ale naturalna selekcja wcale nie jest taka oczywista. Jeżeli płonący toi-toi jako narzędzie zbrodni na pośle Brejzie, sam się układa w symbolikę i metaforę błazeństwa, to należy raczej przyjąć, że dużo jeszcze wody w Wiśle upłynie, zanim tego rodzaju symbolika zniknie z naszej - i polityków - świadomości. Właściwie gdzie nie spojrzeć, to błazen - są wszędzie i od rana do wieczora gnębią nas tym swoim błazeństwem, które w ich mniemaniu jest poważną i ciężka pracą na rzecz ........ ( tu można wpisać dowolny frazes, którymi politycy zwykli wycierać sobie błazeńskie gęby). Ale najlepsze jest to, że część społeczeństwa takie gadki łyka jak pelikan rybę, nie podejrzewając nawet, że sami staja się błaznami na wzór i podobieństwo swoich protoplastów. Ponieważ z mojego subiektywnego punktu widzenia, jestem całkowicie obiektywny, rzec muszę, że dotyczy każdej ze stron politycznego sporu. Nie ukrywam wcale, że irytuje mnie brak profesjonalizmu i publiczne "klownowanie" u niektórych polityków PiS, którzy poza wyuczonymi na blachę frazesami, dysponują błyskotliwością równą śpiącemu leniwcowi.
O ile jednak prawicowa błazenada, prawie natychmiast znajduje granice i korektę, które wymusza szeroko rozumiane życie, odpowiedzialność i skutki sprawowania władzy, to w przypadku opozycji ma się wrażenie, że z błazeństwem jest jak z głupotą - jest nieskończenie wielka. Chociaż nie wiem tak do końca, czy tak jest rzeczywiście, bo jeśli zapytać, czy obrońcy ubeckich emerytów, dobrego imienia Jaruzelskiego i postpeerelowskich sądów, czy ulic im. Armii Ludowej, to klowny czy głupcy, to odpowiedź wcale nie jest oczywista. Szczególnie, że ci sami obrońcy z własnej i nieprzymuszonej woli robią z siebie błaznów: patrz na "ciamajdan", na gwiazdę niemieckich filmów dokumentalnych, polskojęzyczną europosłankę aktorkę Różę Marię Barbarę Gräfin von Thun und Hohenstein, na wesołków typu Lewandowski ( Janusz, nie Robert ) i Boni, na pompowanie kodziarstwa i dziczy zwanej "Obywatelami RP", czy też na występy w mediach takich tuzów sztuki błazeńskiej jak Schetyna, Neumann czy Grabiec. Jeśli mało, to polecam "wykony" Misiło, Lubnauer, albo Zembaczyńskiego - nie zawiedziecie się na pewno! Oni to właśnie z bycia błaznami uczynili sztukę przetrwania, bowiem w normalnych warunkach skończyliby tak, jak prawdopodobnie skończy Karius.
Przy okazji sesji parlamentarnej NATO w Warszawie, kiedy w budynku sejmowym przebywały jeszcze protestujące "mamuśki", polskojęzyczna Dobrosz-Oracz i polskojęzyczny Knapik próbowali na chama wyrwać komentarz, którym dałoby się później Polaków biczować 24h/dobę w polskojęzycznym TVN. Nawiasem pisząc, błazenada Iwony Hartwich i posłanki Wielgus, spaliła strategię "dokopania" PiS protestami społecznymi na dłuższy czas, bo 40 dni pajacowania z "Kubuniem" uodporniło Polaków na wszelkie sztuczki z użyciem tarczy i proc wystruganych z inwalidztwa i pozornej nieporadności. Wracając jednak do naszych polskojęzycznych reporterów sejmowych, spotkał ich zonk, bo dostojny gość zgrabnie się od nich odgonił, pokazując klasę i opanowanie. I tylko szkoda, że nie zobaczyłem min Dobrosz-Oracz i Knapika. Wszak miny klownów bywają urocze i tym przypadku byłyby one doskonalą ilustracją, jak rodzi się błazenada i kto ją napędza. Bo politycznych błaznów produkują media. To one nakręcają i prowokują błaznów do coraz bardziej szalonego małpiarstwa i można napisać: im większy błazen, tym bardziej jest hołubiony, im bardziej błaznuje, tym więcej się go zachęca.
I tak, na pozór poważne media spadają na łeb i szyję poniżej przyjętego kiedyś poziomu wytyczonego celem, którym było eksponowanie infantylnych błaznów medialnych. Infantylność miała być "złotym" środkiem mainstreamowego przekazu, w którym wykluczono wszelkie myślenie i analityczne oceny. I ma to opłakane konsekwencje nie tylko dla wszelkich opcji politycznych, ale także dla całego życia publicznego, które siłą rzeczy przekłada się na funkcjonowanie społeczeństwa. Błazeństwo osiągnęło szczyty, skoro Krystyna Janda publicznie oświadcza, że ktoś na nią "sra" a Dorota Stalińska w strażnikach marszałkowskich widzi strażników niemieckich obozów śmierci. Jakąś aberracyjną farsą staje się witanie "mamusiek" z Sejmu bannerem "Cześć i chwała Bohaterom", bohaterką jest szansonistka, która chwali się aborcją, bo "miała za małe mieszkanie". Ale to nie społeczeństwo wykreowało takich "bohaterów", bo to jest i zawsze było w polskiej tradycji procesem naturalnym, które jednoznacznie weryfikowało Bohaterstwo i "bohaterstwo". Niestety , tak się działo do czasu, kiedy pojawiły się "polskojęzyczne" knapiki, będące na terminowaniu u dziennikarskich tuzów III RP, takich jak Michnik, Lis, Wołek, Żakowski. Do niedawna stanowili oni medialną część orędowników alimenciarza Kijowskiego, który - przypomnę - wezwał do budowy w Polsce państwa podziemnego. I to mimo, że „pisowski okupant” do dzisiaj nie tylko nikogo nie rozstrzelał, ale nawet nie aresztował - wyłączając "przekręciarzy" typu Gawłowski. Nie jest też przypadkiem, ze ci właśnie dziennikarze, przez ostatnie dwie dekady toczyli boje z "demonami patriotyzmu” i usilnie krzewili lewacko-neoliberalne idee - a czynili to, przyznać trzeba, profesjonalnie - dziś spadli do poziomu tych infantylnych błaznów medialnych z którymi rozmawiają. Czyli: z kim przystajesz, takim się stajesz. A wszystko po to, żeby całkiem poważnie i bynajmniej nie błazeńsko opluć PiS, obalić, zdeptać i dorżnąć watahy. Żeby znów wrócić do intelektualnej błogości ostatnich dwóch dekad uwielbienia dla liberalnej błazenady narzuconej przez Brukselę.
Opozycja w Polsce to z jednej strony temat satyryczny, ale nie wolno zapomnieć, że to polityczni spadkobiercy takich ludzi jak Palikot, Kutz, „dziennikarze” z prymitywnych brukowców czy "intelektualna elita" jak prof. Środa, Hartman i ich "klony". Śmietanka błazeństwa. Za komediantów "robią" dinozaury Solidarności - na czele z Wałęsą , Frasynukiem czy Rulewskim, który jako klown wystąpił nawet w Senacie, przebrany za więźnia. Za nimi podążają "wierne" wesołki i małpy z brzytwami, gotowe "pochlastać" wszelkie wartości i tradycje, byle uderzyć w PiS. Barwny to korowód z byłymi ubekami, dziennikarzami mainstreamu , celebrytami, frustratami wszelakiej maści, blogerami, którym Wołyń myli się z dostępem do kibla, wyznawcami Tuska, sikaczami na Pomnik Smoleński, odkrywcami jedynej w świecie superpancernej brzozy smoleńskiej, zwykłymi idiotami i tymi, dla których Polska to tyle, co dowód osobisty.
"Nie ma owacji bez klakierów”- mówi stare porzekadło. Dziś owacji domagają się klowni i błazny, natomiast w role klakierów wcielają się fałszywi intelektualiści i jakieś tam samozwańcze autorytety, uważające się za nieomylne wyrocznie z obłędną misją pouczania innych. Może robią to tylko dla pieniędzy i gasnącej popularności - tego nie wiem, ale to jeśli tak, to jeszcze gorzej o nich świadczy. "Świat to fajne miejsce i warto walczyć o niego”- pisał Ernest Hemingway. Dzisiejsi intelektualni przeciwnicy mojej opcji politycznej powodują, że niekiedy odechciewa mi się walczyć o świat, który chyba nie jest już "fajny" . Coraz częściej myślę, że to jak kopanie się z koniem i żeby wygrać, trzeba zmienić środki, bo na boso konia nie skopię. Nie wiem, jakie to powinny być środki, ale wiem, że błazeństwu w Polsce należy położyć kres. Im wcześniej, tym lepiej.
Gdybym pociągał sznury wielkich dzwonów
To bym z nich dobył najwyższego tonu
I biłbym biłbym na trwogę
A dzwoneczkami na błazeńskiej czapce
Swój kaduceusz(*) mając za doradcę
Kogóż przestrzec ja mogę
(*) kadeceusz - symboliczna laska. Autor: Jacek Kaczmarski, Stańczyk
Tekst ukazał się na Salon24 w dniu 31 maja 2018r

Tym razem będzie nie tylko o technice prowadzącej inwestora do założonego i nie koniecznie ujawnianego celu. W tym przypadku – moim zdaniem ta droga jeszcze się nie skończyła. Będzie też o myślach nad osadzeniem konkretnej sprawy w szerszej a całkiem możliwej perspektywie.