- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 9 minut i 36 sekund.
Sprawę losów prof. J. Rońdy nie tylko warto, ale wręcz trzeba przedkładać szerokiej opinii publicznej. To jest bowiem wciąż trwająca opowieść o walce broniących tego, by było jak było – z tymi, którzy chcą zmian ku normalności wykluczającej chaos i bezprawie rządów kast mianujących się samodzielnymi ponad-prawnymi władzami. Mówiąc najkrócej rzecz i tu jest ilustracją bezwzględnego niszczenia wciąż jeszcze dostępnymi środkami Państwu Kast, wszystkich, którzy chcą by było inaczej – w tym - godnie. Historię tą należy opowiadać ku pamięci i nie tylko jako jednostkową i to nawet nie stronie przekonanych o konieczności dokonywania zmian i racjach profesora.
Musi się ją też – a nawet zwłaszcza, opowiadać i pokazywać Tym wszystkim, którzy na podstawie docierających do Nich informacji i to bez weryfikacji faktów są pewni, o co najmniej podejrzanej roli a nawet i wątpliwym poziomie wiedzy Profesora. Nie tylko Jego. Anatema przecież w tej walce ma objąć wszystkich podobnych naukowców zaangażowanych w wyjaśnianie katastrofy Smoleńskiej. Ta bywa bezkrytycznie akceptowana, bo przyznajmy, w końcu środowisko naukowców nie jednym wyczynem się już popisywało, a przy braku wiedzy szczegółowej obserwatora, uogólnienia są nie tylko są łatwe, ale też wydają się być prawdą.
Spróbujmy opierać się w osądach na faktach i rzetelnych informacjach.
Tak to, sama postać, jak i znane - oraz co ważne – zakryte przed opinią publiczną – starcia profesora z Uczelnią i Sądami – jawią się już dziś jako zapomniany i wręcz przeszły, anegnotyczny przypadek sensacji przeszłych dni. Do szerokiej publiki nie dociera to, że cała sprawa wciąż trwa, będąc wręcz modelem metod działania należałoby powiedzieć kast jeszcze wciąż mających siłę kolejnych władz - państewek w Państwie. Biorąc rzecz z dystansem, w jej oderwaniu od jednostkowej opowieści o jednym człowieku, można pokazać jako modelową ilustrację mechanizmów bezkarnie demolujących nasze życie społeczne. To życie wszak stoi na elementarnych zasadach obrony godności Państwa, na rozsądku, szacunku do systemu trwałych wartości i oczywiście zgodności wyroków wymiaru sprawiedliwości z jego bezstronnością i zdolnością do rozważania wszystkich racji w każdej sprawie. Zaprzeczanie tym wartością – jest wyjątkowo destrukcyjne.
Nie będę się tu powtarzał w opisie początków i dotychczasowego biegu sprawy, gdyż wcześniej to robiłem (www.krakowska.biz) Skupię się na obecnym jej etapie – jako że ten - na dzień dzisiejszy jest skrzętnie zakryty przed szerszą opinią, będąc chyba najlepszą ilustracją zapamiętania i zaciekłości kast w obronie – nie jak głoszą demokracji i prawdy obiektywnej, a statusu nie podlegającej żadnej kontroli pozycji grup zawodowych jako nieformalnych szczebli realnej władzy.
Silny podział opinii publicznej i reglamentacja informacji są warunkami sukcesu dokonywanej manipulacji, stąd tematyka Smoleńska do tego się nadaje. W końcu, konieczność wyjaśnienia tej sprawy nie może podlegać negocjacjom i ustępstwom. Stąd – podgrzewanie tematu i bicie w uczestników jest znakomitym i niezniszczalnym narzędziem mając wiele funkcji dodatkowych.
Trudno.
Dla wprowadzenia w tak postawiony temat pokazujący jednostkową kwestię w jej szerszym znaczeniu – przypomnijmy, że w tej sprawie szczegółowej – prof. J. Rońdy - mamy do czynienia dwoistością. Oficjalnie docierającej informacji i z drugiej strony - rzeczywistości. I już to pierwsze komuś postronnemu wydaje się być niemożliwe. Tak to było przecież za komuny – ale nie dziś Nie-mo-żli-we - powie przeciętny Kowalski (przepraszam noszących to nazwisko) .
A jednak.
To, co ludzie wiedzą, a raczej mają wiedzieć to, że 1/jakiś marny profesorzyna podskakiwał w sprawie Smoleńska 2/ kłamał jak skunks w TV czyli publicznie 3/ za co w zasadzie nic Mu się nie stało – w końcu odsunięcie od pracy na poł roku – co za problem, a i tak na tych Uczelniach to tylko bąki zbijają na koszt ciężko
A rzeczywistość? Mówimy o Profesorze z tytułem Belwederskim, który lata i na różnych stanowiskach pracował np. w Niemczech, RPA i Japonii, ma znaczące osiągnięcia badawcze w dziedzinach matematyki, mechaniki nawet materiałoznawstwa, a także technik komputerowych. Patenty i rozwiązania – to świadectwo osadzenia nauki w praktyce – tak dziś pożądane i poszukiwane.
Po katastrofie Smoleńskiej, wobec statycznej albo wręcz niechętnej postawy instytucji naukowych do obowiązku służby w dochodzeniu do prawdy i obrony godności Państwa, widząc skalę jawnych naukowych nonsensów w podawanej oficjalnie wersji tego wydarzenia – stal się jednym z animatorów Konferencji Smoleńskich.
Tym samym, stał się celem do niszczenia dla ówcześnie obowiązującego nurtu politycznego. Działając przez lata w krajach, w których w Nauce swobodna rozmowa w fechtunku na argumenty, jest naturalnym środowiskiem dochodzenia do wniosków i metodą na weryfikację rezultatów badań - taką swobodną rozmowę – wręcz towarzyską bez podtekstów personalnych, uważał za uprawnioną też w warunkach Polskich. I tu niestety prowadząc w TV rozmowę w studiu nie wziął pod uwagę, że te reguły tu nie obowiązują. I z niezręczności zrobiła się afera, w rezultacie której władze Uczelni podjęły w stosunku do profesora najcięższe z możliwych do zastosowania represje jakie mogą spotkać naukowca i to tej klasy. Zdajmy sobie sprawę, iż ujawnienie informatora z Rosji – a o to poszło – byłoby skazaniem tego człowieka na śmierć. Wielu zresztą gdzieś się już podziało. Mógł tylko w swej niezręczności w dyskusji z „redaktorem” tylko milczeć. Represje wobec Profesora trwały nie przez półrocze jak ludzie sądzą, a przez ponad trzy lata sięgając poza czas przejścia na emeryturę – czyli do dziś. Już to samo zadaje pytanie czy Uczelnia jest miejscem dochodzenia do prawdy i porównywania wiedzy – czy ośrodkiem działań wspomagających nie tyle polityków co gier politycznych.
Historię tą zresztą bardziej detalicznie już opisałem, a kto interesuje się faktami to ją zna.
Kwestionując merytoryczne i prawne podstawy działań władz uczelni profesor w obronie swych praw złożył pozew w Sądzie Pracy. Proces ten w zasadniczej części jego przedmiotu wygrał. Uczelnia złożyła odwołanie do Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Sąd ten uchylił wyrok Sądu Okręgowego. Prosto napisane – niemniej jako świadek rozprawy muszę powiedzieć, że jej przebieg wprowadził mnie w osłupienie. Po prostu można było momentami pomyśleć, że w procesie tym to prof. J.Rońda jest oskarżonym, a nie powodem. Nie odniosłem wrażenia by Sąd w ogóle zastanawiał się nad meritum sprawy – czyli zasadnością, podstawami prawnymi i skalą zastosowanych represji. Wtedy to w całej krasie naocznie zobaczyłem znaczenie potocznego określenia rozgrzany Sąd. Rozprawa rozprawą, ale wciąż miałem nadzieję, że choć zachowania polityczne apolitycznych Sędziów jako specjalnej kasty nie mówiły, że nadzieja ta jest rozsądna, to jednak wyrok będzie się przynajmniej odnosił do problemów postawionych przez powoda. I niestety –sprawdził się stan „kasty” będącej dziś – zwłaszcza w temacie ludzi związanych z wyjaśnianiem sprawy Smoleńskie - na wojence, w której króluje doktryna i brak debaty merytorycznej.
I dlatego, po zapoznaniu się z wyrokiem i jego uzasadnieniem wydanym przez ten Sąd, na obecnym etapie biegu sprawy – uważam za uzasadnione, by pewne kluczowe jak sądzę, fragmenty treści tego wyroku jednak nie zostały zakryte przed opinia publiczną.
Jako nie-prawnik nie będę się oczywiście silił na cytowanie i używanie języka specjalistów, lecz sentencje i sens decyzji oraz ich umotywowania są i tak wystarczająco dosadne dla ukazania skali obiektywizmu Sądu wobec kogoś kto śmiał podjąć niepoprawne politycznie działania. Bo kto to widział by świadczyć swą wiedzą nie pytając – „a jak ma być?”, a mało tego – jeszcze dochodzi swych praw nie uznając, że połączone siły kast stanowią prawo.
Pierwsze co zwróciło moją uwagę to to, że sam wyrok Sądu Apelacyjnego w części zasadniczej – zapisu sentencji, czyli w jego samej treści, nie orzeka w kwestii czy obrona dobrego imienia prof. J. Rońdy naruszałaby i jak normy współżycia społecznego, a także nie pozbawia POWODA - praw obywatelskich a to są, o ile wiem, jedyne warunki wykluczające taką obronę. Zauważam, że Prof. J.Rońda w tym procesie przed Sądem Apelacyjnym nie był przecież oskarżonym, a powództwo złożone do Sądu Okręgowego nie zawierało pytania o zdolność honorową – tak to ujmujmy – powoda. Tak więc, nawet gdy Sąd Apelacyjny uważa, ze tak jest, i pisze o tym w uzasadnieniu odmowy przeprosin ze strony AGH – to i tak, nawet tam, jakoś nie podaje jakie są do tego konkretne podstawy – i w samym wyroku nie odbiera profesorowi praw obywatelskich w tym zakresie. Zasada prawo to my ma działać bez dyskusji i watpliwości? Nawet nie było to przecież tym, czym Sąd miał się zajmować. A zajął się tym aspektem wprowadzając tym powoda w sytuację osoby oskarżonej. Z tego wszak wprost - jak się wydaje - jednak wynika, że oto sam Sąd udowadnia swój brak obiektywizmu czyli stronniczość, zajmując się kwestią nie będącą tematem stawianym przez powoda i objętym wyrokiem Sądu Okręgowego. Podkreślam – to moje odczucie – obywatela a nie prawnika. Przypomnijmy powód wnosił o przeprosiny i uznanie niezgodności działań AGH z prawem pracy. Koniec kropka. I te, Sad Okręgowy uznał swoim wyrokiem. Oczywiście prawnik obracający prawem w dowolną stronę może powiedzieć, iż jako laik w tym zakresie nie mówię tego z rozumieniem istoty prawa. Na to odpowiem sceną z „Zemsty”, w której Rejent smaży oskarżenie z udziałem niby poturbowanych murarzy, wyprowadzając oskarżenia ciężkiego kalibru z praktycznie niczego – co jest właśnie dobrą ilustracją rozdźwięku pomiędzy prawdą, a językiem prawnika przelanym na papier,
Wyrok ma być jasny i jednoznaczny, a nie tak zawiły, by można z niego wszystko wyprowadzić, Właśnie dla laika ma być zrozumiały stawiając zapis wyroku w łączności poczuciem sprawiedliwości. W tym przypadku - Sąd nie odpowiada wyrokiem na pytanie czy Władze Akademii miały prawo w ogóle rozpocząć i tak prowadzić jak prowadziły, akcję przeciw Profesorowi – i czy w związku z tym, a nie z czym innym, należą Mu się przynajmniej przeprosiny i naprawa szkód. Logicznie – jeśli procedura była wadliwa – to nie ma miejsca na inne rozważania, Jeśli zaś była prawidłowa – to Sąd Okręgowy się mylił - i należało wykazać w czym - w tej właśnie kwestii - skoro wydał taki wyrok od którego AGH się odwoływało.
I to jest rzecz, która uderza na pierwszy rzut oka. Sąd kwestią zgodności działań AGH z Prawem Pracy się nie zajmował. Skupił się na problemie ochrony dóbr osobistych (co zwłaszcza w przypadku naukowca tej klasy obejmuje duży zakres zagadnień) zawężając ten problem tylko do "zdolności honorowej", i to nie podejmując kwestii, które prawnie wykluczają możliwość ochrony dóbr osobistych. Na przykład nie zajmował się jak owe normy współżycia społecznego byłyby naruszane przez Profesora swoją obroną czy może wychodząc poza ramy procesu – że skazuje Go na pozbawienie praw honorowych i zsyłkę albo coś takiego. Mój Dziadek za Cara jako poddany z zaboru rosyjskiego został skazany na Sybir i pozbawienie prawa wykonywania zawodu prawnika – i po kilkunastu latach, po zwolnieniu, musiał przeprowadzić procedurę odzyskania tych praw i je odzyskał kolejnym Ukazem Carskim. To nawet wtedy przestrzegano jakiś zasad, a Sąd działał w wyznaczonych ramach. Głupio, mądrze, prześladując tego kogo z pozycji zaborcy należało, ale nie przekraczał treści pozwu. A tym razem, kwestią czy Pan Rektor i Dziekan – czyli władze uczelni – działali zgodnie z Prawem Pracy – wygląda na to, że Sąd się nie zajmował. A władze – jak zeznawali przed Sądem Okręgowym działania te podjęli, gdyż mieli otrzymywać SMS-y ze słowami oburzenia środowiska. I tak bez mrugnięcia okiem zeznawali przed Sądem i to pod przysięgą. Mówimy o wymaganiu szacunku dla Sądu przez szarego człowieka? Czyż sama ta historia nie dowodzi co najmniej mało obojętnej postawy Sądu Apelacyjnego. Sąd chyba w zapale walki nie widzi, jak demoluje swój obraz w oczach kogoś kto nad sprawę się pochyli i poczyta co mamy w wyroku w imieniu RP. Trzeba coś dodawać z obrazków z wieców politycznych z uczestniczącymi w nich czynnymi Sędziami? Jak tacy Sędziowie i ich środowisko, samo nazywające się specjalną kastą - radzą sobie z elementarnym wymogiem bezstronności, apolityczności i neutralności oraz obiektywizmu w sądzeniu? Wszak to prawny wymóg wobec zawodu. Warunek niezależności i bezstronności w orzekaniu.
Trudno to sobie wyobrazić. I dalej właśnie jako obywatel nie mam prawa w tej sytuacji zastanowić się nad pewnym prostym pytaniem? Brzmi ono; czy przypadkiem obok organicznej i idiotycznej, bo już nierozumnej wręcz nienawiści do każdego, kto śmie podważać wersję MAK i Pani Kopacz oraz jest kojarzony z PiS (bez względu na prawdę) – nie gra tu roli też kastowa obrona w alergii na pieczęć Pani Mecenas Małgorzaty Wassermann jako pełnomocnika Pana Profesora i to, że sprawa dotyczy wyjaśniania katastrofy Smoleńskiej? Trzeba tu nadmienić, że Pani Mecenas występuje od 2013 do dzisiaj w roli pełnomocnika Prof. Rońdy nie pobierając za tę działalność żadnego wynagrodzenia. Wynika to z właściwego poczucia obowiązku społecznego i elementarnej sprawiedliwości. Wszak to są właśnie jedne z kwestii fundamentalnych w walce politycznej o to by było, jak było. To z kolei stawia najpoważniej pytanie, czy w ogóle jest racjonalne rozmawianie i liczenie na rozumną rozmowę i zmiany z każdą bez wyjątku kastą. Nas interesują Sądowa i Naukawa. W tej sprawie obie pokazały już i swoją klasę i metody i racjonalność w działaniu.
Idąc dalej – przez pryzmat tego wyroku i jego uzasadnienia, naocznie zobaczyłem, że oczekiwanie na wymianę pokoleniową w obrębie każdej z kast jest złudzeniem. Zakładając dobrą wiarę prof. A. Strzembosza, to jest właśnie Jego złudzenie. I trzeba wiedzieć, że dla podstawowego, odwiecznego i w istocie pozytywnego w w swej funkcji mechanizmu odtwarzania się elity – a więc i kasty, ta powiela siebie w następcach. Inni nie przechodzą progu wejścia do towarzystwa. Kasty i naukowa i sądownicza została zepsuta u samego początku instalacji komuny i to zepsucie może się już tylko pogłębiać w procesie promocji kolejnego nowego narybku, który stan zastany uważa za normę. Tak powstała zarówno figura naukawca jak i rozgrzanego sędziego i te dziś nadają ton i Nauce i Wymiarowi Sprawiedliwości. Nie zajmuję się teraz propozycjami możliwości naprawy tego stanu rzeczy – tylko stwierdzam, że to mi dużo wyjaśnia i w tej sprawie
Mamy na przykład wskazane powiązanie interesu dwóch kręgów w uruchomieniu akcji eliminacji naukowca z dużym dorobkiem z powodów – jak je nazwać? Chyba najbliżej emocjonalno - doktrynalnych. Powód? Zajęcie się nie tym co trzeba, i pojawienie się człowieka ze świata w małym światku. Gdy tego się nie zobaczy, to trudno cokolwiek zrozumieć ze sprawy pana Profesora.
Na razie kasty mające realną władzę – są górą.
Wyrok jak wyrok. Co będzie dalej? Zobaczymy i w rozstrzygnięciu liczę na uwzględnienie, że wyrok i rzeczywistość oraz poczucie sprawiedliwości muszą być spójne.
I tu naprawdę nie chodzi tylko o sprawę profesora J. Rońdy.
Tu chodzi o konieczność naszego powrotu, ale do trójpodziału władzy, z krainy zwielokrotnienia władzy w rozbiciu na państewka w państwie. I oto teraz trwa walka zwana o powrót do tego, co było.
Oczywiście pod hasłami obrony –prawa, konstytucji i demokracji.

