- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 7 minut i 21 sekund.
Dyskusja – sztuka dla sztuki, czy sztuka dla odbiorcy – trwa odwiecznie. Jestem najzwyklejszym odbiorcą tego, co bez względu na zastosowany środek wyrazu zwykło nazywać się sztuką. Mam w tej sprawie przekonanie, że każda sztuka nie tylko musi być dla kogoś, a nie dla własnego ego artysty, a także, że zaczyna się od pewnego poziomu biegłości warsztatowej. Pomijam nawet rozważania, któż jest owym artystą, skoro dziś i nominalni wielcy, jak się okazuje, nie są w stanie tego zbyt dobrze zdefiniować.
Co do biegłości warsztatu jest przecież jasne – że w każdym dosłownie zawodzie – działaniu, można być siermiężnym wyrobnikiem i można być tak biegłym, działać z polotem, że miano artysty samo się narzuca. Tym samym, nawet twierdzenie, iż prawdziwe dzieła powstają na przekór estetyce danego czasu, jakoś mnie nie przekonuje. Wszyscy wielcy mieli przecież w swoim czasie tych, którzy ich cenili i to nie ze snobizmu, a ze swego gustu. Innym słowy, byli rzetelnymi odbiorcami dzieła artysty czyli ten tworzył nie tylko dla siebie lub dla poklasku tłumów.
Jako odbiorca oczekuję dzieła skierowanego do mnie z jakimś przesłaniem treści w nim zawartej a też podanej w formie, która mnie zadziwia. Nie ma wątpliwości, że różne treści i jej opakowania – mogą się podobać lub nie, niemniej artysta nie może sprzedawać swą sztuką – jak mawiał ks Prof. J. Tischner – pustaci i nicości, i to jeszcze w zmiętolonym opakowaniu. Dzisiejszy artysta też powinien liczyć się z odbiorcą, a ręczne sterowanie mecenatem państwowym, poczyniło wielkie szkody. By było jasne – nie jestem przeciwnikiem mecenatu państwowego – sądzę jednak, iż powinien być on świadomy i podporządkowany interesowi społeczeństwa. W końcu to dyspozycja publicznym pieniądzem, tym samym zdanie oraz dalekowzroczny interes donatora powinien się liczyć przed ręcznym sterowaniem urzędniczym.
Podobne refleksje aż się narzucają po oglądnięciu wystawy, której wernisaż miał miejsce 12.10.16 w krakowskim Muzeum Archidiecezjalnym (ul. Kanonicza 19). Wystawa wpisuje się w rok kultury węgierskiej, którą ogłosił parlament Polski, oraz - co zaznaczył ks. Nowobilski – jako Dyrektor Muzeum i kustosz pamięci o św. Janie Pawle, (mieszkał tu gdzie mieści się obecnie owa Instytucja Archidiecezjalna). - jest efektem prawie 20-letniej współpracy między Muzeum w Krakowie a Stowarzyszeniem Katolików Polskich na Węgrzech pw. św. Wojciecha. Uroczystego otwarcia dokonał sam ks. Kardynał Stanisław Dziwisz z udziałem ks. Infułata Jerzego Bryły – jako duszpasterza artystów, w obecności wielu innych gości Wystawę można oglądać nie tylko dzięki głównemu organizatorowi - Archidiecezji Krakowskiej i oczywiście ks. Metropolicie Kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi, pracy Muzeum lecz również dzięki aktywności p. mgr inż. Małgorzaty Soboltynski. Osoba ta – krakowianka z urodzenia młodości i studiowania – lwią część dalszego życia spędziła na Węgrzech, a będąc na emeryturze silnie uaktywniła się w środowisku tamtejszej Polonii, w tym w Budapeszteńskiej Polskiej Parafii. I uwaga – Państwo spece od organizacji życia kulturalnego, pani ta jest inżynierem, człowiekiem techniki - kto tu wiec wie, co należy i jak robić?
Pani Małgorzata już od kilku lat przywozi nam kolejne wystawy artystów Węgierskich
Tym razem możemy się cieszyć wystawą pani Stekly Zsuzsa.
Obok wielu walorów wystawionych prac, wystawa ta jest dziś szczególnie ważnym głosem w sprawach, o których napisałem na początku. Tak zwani wielcy – patrzcie i uczcie się, co śmiem powiedzieć jako odbiorca wytworów niejednego artysty. Nie tylko plastyka.
Gdyby ktoś myślał, że wiekowe techniki artystyczne, wymagające nie tylko teoretycznej ale i praktycznej wiedzy, połączone ze skłonnością do mrówczej pracy, wymagające równocześnie biegłości oka i ręki plastyka zostały unieważnione – zarzucone, zapominane to się myli. Sięgają 1700 r pne i grobowca Tutenchamona, a większe obrazy – pierwszy z XI w to „Pozdrowienie Anielskie” – znajduje się w Austrii. Największa świętość Węgier – Korona Węgierska króla św. Stefana z ok. 1000 r też jest wykonana w emalii tzw. przegródkowej. Zresztą techniki wykonania obrazów są różne. Mamy jednak dowód, że ten sposób pracy ma i dziś swoich użytkowników – artystów formy i treści. To co dla nas ważne, Autorka ma już uczniów, idących Jej śladem, którym przekazuje tajniki swej kuchni artystycznej.
Nawet bowiem w warstwie formy swych prac, Autorka – oddaje to, jakie myśli i wzruszenia są Jej udziałem, sposobem, dziś by się wydawało – w czasach pośpiechu, ułatwień technologicznych, wyręczania się samograjami generowanymi komputerowo – prawie niepojętym. Wystarczy uruchomić choćby cząstkę wyobraźni w sprawie samego powstawania każdego dosłownie obrazu. A to co widzimy w Muzeum Archidiecezjalnym, nie jest przecież wystawą kilku obrazów. Dwie pełne sale, obraz obok obrazka – stosunkowo małych formatów, choć i większe się zdarzają. Jak wykonanych? Techniką emalierską w różnych jej wersjach. Użyję pewnej analogii. Dawno, dawno, temu byłem świadkiem pracy wykonawcy witraży - p. Ryniewicza, który miał swą pracownię przy Dolnych Młynach. Malarz ma paletę i na niej widzi kolor, który za chwilę położy na obrazie. Ów wykonawca witraży – pokrywał szybki, przycięte wedle projektu, jakimś błotkiem, a tu z kolei Autorka jako artysta –plastyk emalier – bierze coś białego i maluje tym przygotowany kawałek podkładu, płytkę. On malował szkło Ona podkład. Obydwoje, tak pomalowane szybki czy kawałki metalu, umieszczali w piecu o jakiejś temperaturze na jakiś czas. Efekt? Kolorowa szybka, lśniący kolorową emalią kawałek metalu. Od czasu i temperatury oraz doświadczenia zależy – jakim jednokolorowym błotkiem to coś powleczono, taki kolor pojawia się po opuszczeniu pieca. W jakiej temperaturze i jaki czas szybkę czy podkład przetrzymano – tkwi tajemnica koloru. Istna gra w ciemno – choć nie zupełnie, bo to gra w mistrzostwo opanowania warsztatu. Trudne to słowo – warsztat - w czasie efekciarstwa, szokowania i szybko wykonywanych prac - bez głębszej treści. Tworzenie obrazu w tej technice to jak używanie nuty z frazy muzycznej w grze organowej na organach pneumatycznych. W nich dźwięk, który ma się udać w przestrzeń za naciśnięciem palca w klawisz, wydobywa się, lecz wtedy gdy musi już być naciśnięty klawisz następny. Tak sobie to wyobrażam. Pneumatyka, to nie komputer choć i w barokowych organach można natrafić na rodzaj - dziś byśmy określili – programowania przed wykonaniem utworu.
Można powiedzieć, że koncentruję się na niezwykłej w dzisiejszych czasach, choć znanej od wielu wieków technice. Powiem tak – też się koncentruję, uruchamiając sobie wyobraźnię co do wkładu pracy i mając szacunek dla głębokiej wiedzy praktycznej w rzemiośle - niemniej nie tylko. Stosowana technika Pani Stekly Zsuzsy jest Jej oryginalnym osiągnięciem. Tyle o samej technice. Nie na tym przecież rzecz się kończy. Od niej się dopiero zaczyna. Zachęcam do zobaczenia tej wystawy, zarówno dla formy obrazów jak i dla ich przesłania. Żaden bowiem obraz nie jest o niczym, każdy ma swą treść i myśl. I to jak poprowadzoną! Dla przykładu – „Zegar Historii” czy „Ukrzyżowanie”, dają odbiorcy do przemyśleń całe tematy podane konkretnym obrazem. Pierwszy z użytych przykładów to refleksja nad tym, że ani nie jesteśmy pierwsi ani nie ostatni co narzuca nam odpowiedzialność za dziś - dla jutra. Drugi z wymienionych obrazów, to cała symbolicznie pokazana Męka Pańska. Nic – tylko usiąść przed tym obrazem i odmawiać cząstkę Różańca albo Drogę Krzyżową. Wszak każde poletko obrazu budującego Krzyż, to Stacja lub Cząstka Tajemnic Bolesnych. Droga Krzyżowa jaką znamy – to cykl 14 –tu scen – tu są one przywołane w jednej całości. Bo to jest całość. Proste a jakie komunikatywne i dające do myślenia.
Mniejsze obrazki z wystawy– a te są nie tylko o treści religijnej - nigdy nie są pozbawione przekazu treści albo przynajmniej pokazania klimatu lub zachwytu nad czymś co jest przedmiotem danej pracy. Jak dla mnie – nie ma w wystawionych pracach miejsca na to, co zapewne „znawcy” byliby skłonni nazwać śladem działalności amatorskiej, czy jak bywa też to ujmowane – zbyt tradycyjnej w formie. Co to zresztą znaczy „tradycyjne” i jeśli takowe to złe? Technika pamiętająca wieki, ale realizowana dziś, dla współczesnego człowieka. Cóż – życzyłbym takim krytykom osiągnięcia podobnego stopnia pracowitości w tworzeniu dzieła i znajomości warsztatu, a też - co ważne – umiejętności kondensowania przekazu treści. Dziś za to wszystko ma wystarczyć szok, skandal – a najlepiej dźganie kijem w mózgi i serca.
I to jest powód, dla którego warto pójść i zobaczyć ta naprawdę wyjątkową ekspozycję prac, a także by znaleźć w niej powód do głębokiej refleksji też i dla dzisiejszych organizatorów życia wystawienniczego.
Z tych to względów, od nas jako odbiorców sztuki, należą się szczególne podziękowania wszystkim, którzy przyczynili się do zaistnienia tej wystawy w tym szczególnym miejscu – Muzeum Archidiecezjalnym. Może któryś z Wielkich, po obejrzeniu tej wystawy przynajmniej się zaduma nad tym, za czym ugania się w swojej walce o miejsce w światku artystycznym.
Pani Stekly-Zsusa – chyba takimi rzeczami się po prostu nie zajmuje.
Jako artysta plastyk ma swą pracownię, odbiorców i co ważne uczniów, następców. Dla artysty to chyba wszystko co jest naprawdę ważne.
Na koniec, by oddać klimat jakim oddycha autorka spróbuję zacytować części tego co nazywa Ona Jej modlitwą. Bardzo osobista sprawa.
Dziękuję Boże, że doczekałam dnia dzisiejszego
Dziękuję za kochającą rodzinę, za zdrowie i prawdziwych przyjaciół
Dziękuję za to, że potrafię cieszyć się pięknem stworzonego przez Ciebie świata, że czuję zapach budzącego się życia na wiosnę i delikatny powiew wiatru.
…… i dalej
Dziękuję, że w sercu moim żyje pamięć o moich rodzicach, czuję Mamy przytulnie, Ojca zachęcające spojrzenie
Chciało by się dodając powiedzieć – by i po nas zostało takie wspomnienie
I coś z Piwnicznych Dezyderatów – ale o wiele piękniej i po chrześcijańsku
Wierzę, że nie mam wrogów i nieżyczliwych mi osób
I na koniec też coś co i my chcielibyśmy po sobie zostawić a gdy tak będzie uznamy może za sukces
Wiem, ze nie żyję nadaremnie, moi uczniowie będą kontynuować moją technikę
Proszę zauważyć – nie narzuca dorzucając – i myśl, bo wie, że każdy ma swój mózg i swoją duszę.
I kończy
Dziękuję, że mnie uznałeś za godną tych natchnień, i że byłam zdolna słuchać Twojego głosu
To nie jest artystka szukająca poklasku za szok a pokazująca myśli i wzruszenia
Czy dziś to takie częste?