- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 9 minut i 34 sekundy.
Po tym co dziś mówi nowo powołany Minister Rolnictwa, niestety, po raz kolejny nie tylko mogę, lecz wręcz muszę i to z wielką przykrością powiedzieć – mówiłem? Ściślej – w tym przypadku - mówiliśmy? I co? A no –NIC Pozostaje cierpki smak straconych lat, faktycznego zastoju w koncepcjach rozwoju choćby w jednej dziedzinie i w jednej Gminie. Specyficznej w swej roli – Dobczycach. Mówiąc dosadnie – to są wręcz niepoliczalne koszty odrzucania myśli, informacji i wiedzy, a też – uświadamiam - koszty rządów administrowania na bieżąco jedynie z myślą o ciepłej wodzie w kranie i o konserwacji systemu kolesiów – też i w samorządach.
Mam, uważam, pełne prawo tak mówić, bo jak było – opowiem temu – ale tylko temu, kto ciekawy. Może zechce taki ktoś, nie coś, ale wręcz całą koncepcję, wziąć i w końcu ją - byle rozumnie – użyć. My (kto to za chwilę) – lata temu przy abnegacji władzy, na swych nadziejach, i co tu nie mówić, naiwności – polegliśmy. To też pole do refleksji i już nie dla nas. Wręcz uważam za obowiązek o sprawie opowiedzieć i nie dla użalania się, a dla nauki i uruchomienia wyobraźni, ile kosztuje lekceważenie myśli i konkretnych podpowiedzi.
Dość jednak, tego – choć koniecznego – wstępu
Otóż – w skrócie – dziś, nowy Pan Minister Rolnictwa mówi; a/ o wielkiej wartości polskiego rolnictwa jako producenta dobrej, konkurencyjnej i zdrowej żywności, świetnej na tle produktów rolnictwa europejskiego. b/ o zestawieniu naturalnych cech naszego rolnictwa opartego na tradycji i wiedzy przekazywanej od pokoleń z jego rzekomym zapóźnieniem a faktycznie rozsądną fachowością rolnika c/ że produkcja rolna bez GMO ma być oczywistością i to prawnie już przecież gwarantowaną d/ o fundamentalnej roli skrócenia, maksymalnego jak to jest możliwe, łańcucha pośredników pomiędzy rolnikiem a odbiorcą. Dramat rolnika – to wielość pośredników e/, że inne od dotychczasowych formy organizacji rolnictwa – są przyszłością. I wie co mówi. Ludzie mogą to brać za gadanie polityka – a za tym stoją konkrety.
Zestawmy to z taką oto informacją - przypomnieniem – dedykując to szczególnie władzom samorządowym Dobczyc (świetna okazja w perspektywie wyborów) i takiej też organizacji jak Związek Gmin Dorzecza Górnej Raby i Krakowa, którego główną misją miała być statutowo gospodarcza ochrona Zbiornika.
Wczesne lata 90 - te ubiegłego wieku. Była sobie Fundacja „Ekorozwój”. Jej główna koncepcja programowa i statutowa była dziełem w zasadzie osobistym jednej osoby - inż. Władysława Zawiślaka, o której to postaci warto by było oddzielnie opowiadać, by dać podbudowę tła powstania i działalności Fundacji. Ale tu nie o tym. Z kolei do Jego pomysłu, własnego programu Fundacji o nazwie „Ekozlewnia”, dodałem swoje - jako uczestnik Fundacji też i Przewodniczący jej Rady Programowej. Czerpałem z wcześniejszych swych doświadczeń, z wiedzy i ze znajomości pewnych problemów Dobczyc. Główna myśl tego programu wynikała z takiej oto informacji, iż aż 40 % zanieczyszczeń wpadających do Zbiornika Dobczyckiego zależy bezpośrednio od sposobu użytkowania ziemi i to w całej zlewni. To z niej całej, przynajmniej licząc od Rabki, wpływa do Raby w jej górnym biegu a więc i do zbiornika, wszystko to, co zostanie wypłukane z gleby. By nawet kanalizacja na całym terenie była opanowana i w 100% - tach to i tak zbiornik swoje dostanie, ściślej – dostanie tyle, ile może być wypłukane z ziemi, a to zależy od sposobu użytkowania roli na terenie zlewni. Tym samym widzimy, że można nawet wydać olbrzymie pieniądze i włożyć gigantyczny wysiłek w opanowanie zanieczyszczeń pochodzenia komunalnego, czy przemysłowego (czyli punktowych), a zapewni się co najwyżej ochronę zbiornika przed 60 - cioma procentami zanieczyszczeń. To dużo, warte zachodu i wysiłku, ale nie zapewnia jeszcze czystości zbiornika. Trzeba mieć świadomość, że Zbiornik Dobczycki jest unikatem – ma – i to do tej pory - wodę I-wszej klasy (chwała prowadzącym Zbiornik) – stanowi rezerwuar wody pitnej nie tylko dla Krakowa (pokrywa 60% jego zapotrzebowania) ale i dla całej aglomeracji (ok 1 mln mieszkańców). To perła i dla środowiska i dla ludzi. Tymczasem i Gmina i Związek Gmin – zwalczanie tych 40 % zanieczyszczeń widziały i chyba dalej widzą jako zadanie „pozainwestycyjne”. Mówiąc po ludzku - bez finansowania.
Samo, społecznie się zrobi? Liczą na cud?
Albo może raczej nie ma wiedzy jak ten problem ugryźć? Na to wyglądało i wygląda – patrząc na dokumenty dziś obowiązujące w Gminie Dobczyce.
Z drugiej strony – Dobczyce mają całą listę narzekań. Ucieczka młodzieży, słabość oferty turystycznej a ta ma wynikać z braku udostępnienia akwenu do swobodnego użytkowania, odchodzące w przeszłość lokalne rzemiosło i nieopłacalność rolnictwa i to w Gminie z natury rolniczej. Lista może być przedłużana. Siłą rzeczy, ratunkiem miały być i nadal są zapisane jako podstawa; deszcz kasy z UE i z budżetu Małopolski oraz udostępnienie akwenu. No i rozwój Strefy Przemysłowej. I większa tym lepsza.
To, co nam jako ludziom z NGO - się wtedy narzuciło jako oczywiste, spowodowanie zmiany sposobu użytkowania ziemi jest właściwą i skuteczną reakcją. Tak, ale w całej zlewni w tym też oczywiści na terenie Gminy Dobczyce. Równocześnie, taka zmiana to nie tylko nowy impuls dla rolnictwa, lecz też generator całej sfery gospodarczej obsługującej takie rolnictwo. Przecież za zmianami w gospodarowaniu ziemią idą nie tylko nowe miejsca pracy w rolnictwie i jego obsłudze lecz też ożywienie lokalnych – śmiało można powiedzieć unikatowych a odchodzących w przeszłość umiejętności wręcz – rzemiosł
Innymi słowy – oprócz co najmniej ograniczenia, o ile nie likwidacji zanieczyszczeń obszarowych, realizacją tego programu można było obudzić następne źródło aktywizacji regionu. Wiadomo, że zmiana w jednym gospodarstwie – to kropla w morzu. Trzeba by było spowodować, by jak największe obszary były objęte zmianami sposobu użytkowania ziemi. Innymi słowy musi się mówić o co najmniej grupach rolników, których działalność gospodarcza będzie podporządkowana rolnictwu – dziś to się nazywa ekologicznemu i to indywidulnie zaplanowanemu i dostosowanemu do każdego indywidualnego przypadku i jego możliwości. Gdzie jak gdzie, ale tu, w tym terenie, gdy jeszcze były żywe tradycyjne sposoby gospodarowania rolniczego – uruchomienie takiego programu wydawało się i zgodne z interesem Gminy i z interesem gospodarzy i z Ich umiejętnościami a także ułatwione lokalnymi warunkami. Na tych to podstawach – Program „Ekozlewnia” zakładał docelowo pokrycie całej zlewni gniazdami rolnictwa ekologicznego – zgrupowaniami gospodarstw nastawionych na certyfikowaną działalność rolniczą i by w obrębie tych grup, zaczęli działać działający lokalnie bezpośredni odbiorcy produktów – sami, możliwie bez pośredników sprzedający produkty rolne będąc dostawcami wprost do sklepów detalicznych. W miarę możliwości należało też ułatwić już dosłownie bezpośrednią sprzedaż swych produktów przez rolnika. Skrócenie lub likwidacja łańcuszka pośredników – była widziana jako czysty interes rolnika i była jednym z punktów programu. Fundacja zresztą w tym czasie i na tą okoliczność prowadziła jeden z pierwszych sklepów z tzw. zdrową żywnością. Dosłownie zdrową – bo braną wprost od certyfikowanych rolników.
Mając promesy wsparcia od Gmin, Fundacja uruchomiła działania w ramach Programu. Zorganizowano i przeprowadzono szkolenia w kierunku pozyskania odpowiednich certyfikatów dla 120 rolników skupionych w 12 –tu gniazdach rolnictwa ekologicznego z całej Zlewni. Wobec pozyskanych wstępnie zapewnień współfinansowania choćby tych początkowych działań, Fundacja zaangażowała w te działania swe skromne środki. Niestety – jedynie Gmina Kraków w zrozumieniu wagi problemu dla czystości wody w Krakowie wywiązała się ze swej obietnicy. Tu należy podkreślić ważną rolę zrozumienia problemu przez ówczesnego V-ce Prezydenta Pawła Zorskiego. Żadna inna Gmina – pomimo podjętych wstępnie zobowiązań - tematu nie podjęła. Związek takoż. Spora cześć rolników – po przeszkoleniu, nawet nie podjęła certyfikatów! Ciekawa była też motywacja rolników w tej sprawie. Otóż – certyfikat to poddanie się procedurze (wtedy o dopłatach w obecnej skali się nie mówiło) czyli i kontrolom, to konieczność prowadzenia gospodarki wedle wypracowanych indywidualnie kierunków działalności, a także – uwaga! bo i takie zdanie poznałem – to jest jakiś kant, bo myśmy myśleli, ze nie będzie trzeba nic robić, a za ugorowanie będą wpływały pieniądze z programu. Słowo ugorowanie – co prawda z naszej strony nigdy nie padło, ale to wieści gminnej spod budki z piwem – generatora opinii - nie przeszkadzało. Tym samym środki Fundacji się wyczerpały i Fundacja została zlikwidowana. Brak dalszych środków rozruchowych sprawę ostatecznie zastopował. Co może być chyba też ciekawostką – wedle informacji ministerialnej z tamtego czasu – była to w skali ogólnopolskiej jedyna Fundacja, która przeprowadziła całą formalną procedurę swej likwidacji.
Po tych już 20 –tu z okładem lat – jak sprawa wygląda?
Mówi Minister to co mówi. I wie co mówi.
To tam – a tu? Tradycje rolnicze w zasadzie można powiedzieć w tym terenie już obumarły. Jak we wsi jest jedna lub dwie krowy, to jest to tylko jako przypadkowy wynik uporu przyzwyczajenia. Uprawa roli? Żniwa trwają parę dni, co nie jest tylko rezultatem mechanizacji ale i wielkości obsianego areału. Nawet kury – a po co trzymać? Model dwu zawodowstwa tylko się utrwala. Są oczywiście wyjątki – a to szkółka iglaków i drzewek, a to lokalny stolarz, izolowane gospodarstwo powołujące się na agroturystykę – to wszystko i bez związku z dawnym programem – nie wpisuje się w metodyczne działania Gminy i jej strategię rozwoju.
Obowiązujący dziś dokument „Strategia Rozwoju Gminy” nadal opiera myśl rozwojową o a/dopływ pieniędzy z UE b/ udostępnienie akwenu dla celów turystycznych c/ rozwój Strefy Przemysłowej. Że to są przedwyborcze opowieści, ludzie powinni się już zorientować skoro – co wybory – to uruchomienie zbiornika ma być tuż, tuż, a póki co pieniądze unijne były, ale się kończą. I nie dlatego, że nie rządzi partia zaprzyjazniona z UE(taka jest wersja obecne realnie rządzących lokalnie opcji totalistów, a dlatego, że i mniejszy budżet unijny, i wzrost gospodarki Polski pociąga zmiany w rozdziale funduszy. I Humory Junkera &Co mają tu mało albo i nic do rzeczy. Działalność antypolska – co najwyżej może dawać pole popisu dla innych kombinacji w tym zakresie – ale dla Dobczyc – jeśli już, to więcej zależy od sytuacji w Sejmiku Małopolskim.
Co najwyżej więc w tej kwestii - kłaniają się wybory.
Wielokroć było też wykazywane i jest oczywiste – iż uruchomienie akwenu nie wchodzi realnie w rachubę. To oddzielny temat i nie miejsce tu znów na przytaczanie całej argumentacji – ale najkrócej – byłoby to samobójstwo i dla sytuacji w aglomeracji, wcale nie takie dobre dla Dobczyc i niosłoby wiele czynników ryzyka w tym i dla wręcz bezpieczeństwa. Z tego wszystkiego – istniejąca Strefa Przemysłowa wymaga tylko i aż rozsądku w szukaniu równowagi pomiędzy skutkami jej działania a innymi potrzebami Gminy oraz wymogami środowiska, będąc faktycznie ważną częścią gospodarki Gminy. I nic więcej czyli z tych filarów widzianych przez obecną Strategię jedynie istnienie Strefy, w obecnym kształcie – można widzieć jako czynnik rozwojowy. Podkreślmy - jedyny w tych pomysłach za to niedookreślony w swej roli w relacji do środowiska i interesu Gminy.
Jawne wręcz zaślepienie oparcia się wyłącznie na wspomnianych pierwszych filarach niby-rozwoju pociąga za sobą konieczność wskazania (co najmniej) nie zauważanych innych sił napędowych, w których należałoby widzieć faktyczne, realne szanse rozwojowe Gminy. Były one podane na tacy opisanym Programem Ekozlewnia, nadal były przypominane uwagami na etapie tzw konsultacji społecznych przygotowywania obecnej Strategii. Najkrócej rzecz ujmując dziś sprowadzają się one do oparcia się w rozwoju Gminy na przemyślanym jej włączeniu w ochronę zbiornika. Zupełnie obrazowo rzecz ujmując sytuację Dobczyc w stosunku do zbiornika, unikalnego w skali kraju a nawet śmiem powiedzieć Europy, można obrazowo przyrównać do zdeponowania u kogoś cennego diamentu. Można go strzec i na tym zarabiać – można uznając się samozwańczo za jego właściciela, porozbijać go na kawałki i je sprzedawać. Pomijam tu reakcję deponenta – ale po sprzedaniu ostatniej cząstki – zarobek zniknie – kłopot – zostanie. Przepraszam, że już używam takich porównań – ale odmowa wiedzy, niechęć, odrzucenie nowych informacji i myśli, jest wśród tu rządzących tak zakorzeniona jako jedynie słuszna postawa – że nie sposób już bez popełnienia błędu zaniechania stać dalej spokojnie i patrzeć jak są niszczone naturalne możliwości rozwojowe Gminy.
Taka propozycja programowa istnieje, można ją pokazać w stadium przygotowanym do realizacji. Tyle, że znów – nikogo – nawet wyborczo – i jako podstawa innego myślenia o Gminie – ta sprawa nie interesuje. A że Minister mówi – niech mówi. My, tu, wiemy. Odmowa wiedzy to dla polityka perspektywa klęski. Pozostaje pytanie kiedy i z jakim skutkiem dla Gminy. Tej to mi jest już żal. Z jej potencjałem – a ten jest ewidentnie niepostrzegany – po tych 20 latach rozwoju widzianego przez pryzmat blichtru – jak nie powiedzieć – trudno – ten typ tak ma. Dziś zdaje się być ważna lokalna gra w salonowca politycznego, walka o utrzymanie stołków dla samego ich utrzymania i żelazna reguła – swój jest z definicji mądrzejszy niż obcy – drutują szanse na analizę każdej innej propozycji.
Wybory?
Poważnie ktoś myśli o porównaniu programów?
Teraz to ludzie sami sobie zgotują los.

Tym razem będzie nie tylko o technice prowadzącej inwestora do założonego i nie koniecznie ujawnianego celu. W tym przypadku – moim zdaniem ta droga jeszcze się nie skończyła. Będzie też o myślach nad osadzeniem konkretnej sprawy w szerszej a całkiem możliwej perspektywie.