- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 7 minut.
„W naszej historii podejmowano już tyle wysiłków, przez rozmaite siły zewnętrzne i służącą im część wewnętrznych elit w Polsce, żeby polskość zlikwidować, stłumić, sprowadzić do śmieszności. Wszystkie te wysiłki nie przyniosły jednak rezultatu” – powiedział prof. Andrzej Nowak w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
Panie profesorze, Okrągły Stół opuścił Pałac Prezydencki i trafi do Muzeum Historii Polski. Proces ten zapoczątkował prezydent Andrzej Duda, a dokończył prezydent Karol Nawrocki. Głowa państwa usłyszała już sporo komentarzy na swój temat w związku z tą decyzją. Jak Pan ją ocenia?
Prof. Andrzej Nowak: Myślę, że te komentarze można ocenić tylko w kategoriach histerii lub świadomej złośliwości politycznej. A to z tego powodu, że ten historyczny mebel, bardzo ważna pamiątka pewnego rozdziału naszej historii, ma swoje naturalne miejsce tam, dokąd zostanie przeniesiona, czyli w Muzeum Historii Polski. To jest bardzo ważny eksponat w ramach muzealnej wystawy poświęconej historii naszego narodu. Obecność tego typu obiektów poza muzeum można uzasadnić tylko wtedy, gdy traktujemy je jako obiekt kultu, a nie właśnie muzealny. Myślę, że religijny kult Okrągłego Stołu jest zjawiskiem niepoważnym i takie zjawisko nie powinni mieć miejsca. Nie wierzę zresztą w to, by ktokolwiek modlił się do Okrągłego Stołu czy traktował go jako świętą relikwię. A zatem skoro nie jest to święta relikwia, to ta ważna pamiątka naszej historii musi się znaleźć tam, gdzie jest jej miejsce, czyli w Muzeum Historii Polski. O ile mi jednak wiadomo, pan prezydent Nawrocki żadnych złośliwych komentarzy czy uwag, w odniesieniu do znaczenia tego mebla, nie tworzył. Tylko wrogowie pana prezydenta tworzą nadinterpretacje i złośliwe komentarze na temat przeniesienia tego mebla do Muzeum Historii Polski.
Wrogów prezydentowi Nawrockiemu, co oczywiste, nie brakuje. Nie jemu jednemu zresztą. Dotyczy to wszystkich najważniejszych polityków w kraju.
Wydaje mi się, że tych wrogów pana prezydenta i na tym polega ich złość, ich wściekłość, jest właśnie niespecjalnie dużo. To wyraźna mniejszość. Zwróćmy uwagę, że we wszystkich sondażach komentujących najważniejsze decyzje pana prezydenta ma on zawsze większą, a czasem znacznie większą liczbę zwolenników od tych, którzy jednoznacznie go krytykują. Można te sondaże zweryfikować empirycznie - porównać ilu jest zwolenników Karola Nawrockiego, ilu przeciwników, a ile osób nie ma wyrobionego zdania. Bo i takie badania istnieją. I myślę, że furia tych, którzy są wrogami ustroju Polski, wrogami niepodległości Polski i wrogami tego najwyższego urzędu, który jest fundamentem ustrojowym Polski i zarazem odpowiada za jej niepodległość, czyli prezydenta Polski, bierze się właśnie stąd, że nie mogą przełamać tej sympatii, tej siły, ośmielę się powiedzieć nawet, że charyzmy, którą pan prezydent Nawrocki skupił wokół siebie większość naszego narodu, większość polskiego społeczeństwa. Stąd właśnie bierze się ta histeria i wulgarny charakter ataków. Zaczynają przypominać przemysł pogardy i nienawiści, który Donald Tusk, budował od momentu, gdy przegrał wybory prezydenckie w roku 2005. Najpierw przeciwko świętej pamięci prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, używając do tego właśnie celu taranu nienawiści, pogardy plugawych oszczerstw pana Palikota. Potem ta sama nienawiść została uruchomiona przeciwko panu doktorowi Andrzejowi Dudzie, gdy to on wygrał wybory, a nie strażnik żyrandola dla Donalda Tuska, czyli pan Bronisław Komorowski. Dziś znów miał być nie ten prezydent, tylko długopis Donalda Tuska w Pałacu Prezydenckim. Cóż, nie udało się. Dlatego wznowiono te najpodlejsze mechanizmy przemysłu pogardy.
Prezydent Andrzej Duda też cieszył się dużym poparciem po rozpoczęciu prezydentury. Potem jednak udało się mocno spolaryzować społeczeństwo. Czy ten schemat się powtórzy?
Na to liczą ci, którzy organizują przemysł pogardy na zlecenie Donalda Tuska, ale myślę, że się przeliczą, bo są wyraźne różnice w sytuacji politycznej, jak również w osobowości obu prezydentów. Rzeczywiście pan Prezydent Andrzej Duda był no kandydatem jednej partii, czyli Prawa i Sprawiedliwości i w dużym stopniu udało się podtrzymać jego przeciwnikom tę narrację o „partyjnym prezydencie”. Z czym absolutnie się nie zgadzam. Były łatwiejsze warunki do stworzenia tego rodzaju sugestii, tego wyśmiewani. Przepraszam, że przypomnę „Adriana” – próbę ośmieszenia prezydenta, jako siedzącego w przedpokoju prezesa Kaczyńskiego. Było to kompletnie nieprawdziwe, ale udało się taką czarną legendę stworzyć. Natomiast w odniesieniu do prezydenta Karola Nawrockiego jest to po prostu niemożliwe. Od początku pan Karol Nawrocki był kandydatem obywatelskim. A mówię to jako ktoś, kto uczestniczył w komitecie obywatelskim wspierającym od pierwszego dnia kampanii tę kandydaturę. Również obecny stan sceny politycznej w Polsce jest taki, że na pewno nie można mówić o podległości czy o jakichkolwiek zamachach na niezależność pana prezydenta Nawrockiego ze strony jednej partii. Wszystko jedno, czy będzie to Prawo i Sprawiedliwość, czy Konfederacja. Pan prezydent jest w oczywisty sposób prezydentem ponadpartyjnym i cały wysiłek tej kampanii nienawiści będzie sprowadzał się do, już mówiąc wprost, zamachu na demokrację w Polsce. Bowiem projekt tej nowej fali przemysłu pogardy, uruchomionego przez Donalda Tuska po raz trzeci, polega na tym, żeby stwierdzić, że wszystkie partie, które nie są Platformą Obywatelską i jej partiami satelickimi, marionetkowymi, dokładnie tak, jak było w czasach PZPR, PSL i SD, a dzisiaj tę rolę odgrywają Lewica pana marszałka Czarzastego i pozostałości Polski 2050, a Koalicja Obywatelska jako przewodnia siła PZPR nadaje kierunek. Wszyscy ci, którzy są poza tym systemem są faszystami. I tak wygląda dzisiejsza narracja. Chcą wmówić Polakom, że prezydent Karol Nawrocki jest po prostu liderem faszystów i nie można głosować na nikogo, kto nie reprezentuje Frontu Jedności Narodu od Donalda Tuska do marszałka Czarzastego. Takie jest niestety spektrum tej „wolności”, którą oferuje się obywatelom Polski. Dlaczego nazywam to zamachem na demokrację? Bo we wszystkich sondażach, które są dokonywane w ostatnich miesiącach widać, że ów Front Jedności Narodu może liczyć najwyżej na trzydzieści kilka procent głosów. Czyli 2/3 obywateli Polski miałoby zostać unieważnionych, potraktowanych jako ci, którzy, ponieważ nie mają racji, nie powinni mieć głosu, bo nie chcą głosować na Donalda Tuska. Nazywam to szczytem arogancji, ale i zamachem i to bardzo poważnym zamachem na podstawę demokracji, na suwerenność narodu.
Obiektem ataków stał się też prof. Sławomir Cenckiewicz. Należy łączyć to z faktem, że współpracuje z prezydentem Nawrockim?
Nie sposób nie łączyć tych rzeczy i nie sposób ich nie zauważać. Powinno się nie tylko zauważać, ale krzyczeć, wołać w tej sprawie, ponieważ przekroczono tutaj wszelkie standardy, których nie naruszano nawet w czasie dwóch poprzednich kampanii pogardy i nienawiści. Zwracam uwagę, że w sprawie pana profesora Cenckiewicza, który jest szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego i w związku z tym w oczywisty sposób trzeba go łączyć z prezydentem, a zatem ataki na profesora Cenckiewicza są atakami na prezydenta. W tych atakach złamano zasadę tajemnicy lekarskiej. Nie ma inne możliwości, jak poprzez akcje służb specjalnych zaangażowanych poprzednio niezwykle głęboko we współpracę z FSB. Co też pan profesor Cenckiewicz w swoich publikacjach ujawniał. To zemsta ludzi, którzy występowali w czapce z Aurorą na otoku, podpisywali umowę o współpracy z Federalną Służbą Bezpieczeństwa Władimira Putina, a dzisiaj występują jako obrońcy Polski przed zagrożeniem, jakie tworzy dla niej rzekomo właśnie ośrodek prezydencki, tak jakby to właśnie ośrodek prezydencki współpracował z Putinem. To odwrócenie znaczeń i łamanie wszelkich standardów. Przypomnę, że te działania potępiła Naczelna Izba Lekarska, która z pewnością nie jest przedłużeniem PiS, Konfederacji czy jakiejkolwiek formacji politycznej. Nawet czytelnicy „Gazety Wyborczej”, której osławiony dziennikarz, już będący symbolem pewnej nikczemności, opublikował ten łamiący wszelkie standardy tekst. Czytelnicy „Gazety Wyborczej” zareagowali w dużej części oburzeniem, bo jednak przekroczono granice. To łamania standardów można pokazać też na dziesiątkach innych przykładów. To chociażby sposób traktowania pań urzędniczek Ministerstwa Sprawiedliwości, które były traktowane po prostu jak w stalinowskim więzieniu. Do tego dochodzi kwestia przesłuchania pani Barbary – dyrektor gabinetu prezesa Jarosława Kaczyńskiego. To tylko przykłady tych działań, które w normalnym państwie prawa spowodowałyby natychmiastowe wszczęcie działań procesowych. To szokujące zjawiska, które nie miały miejsce w Polsce od czasów stalinowskich. I podkreślam to z całą powagą tych słów.
Rzeczywistość polskiej polityki charakteryzuje się m.in. powszechnym używaniem czy nadużywaniem poważnych słów. Obecna władza oskarżana jest przez różne środowiska o „antypolonizm”. Czy to jednak nie przesada, by mówić tak po prostu o innej wizji Polski?
Skoro mówi pan o innej wizji, to na pewno inną wizję miał kanclerz Bismarck, kiedy wprowadzał Kultur Kampf w odniesieniu między innymi do ludności polskiej w II Rzeszy. On też miał po prostu inną wizję postępu cywilizowania ludzi, dla których polskość była w jego oczach obciążeniem. Ubolewam nad tym, mówię to z pełną powagą, bez ironii, że niemała część Polaków, a mowa tu o co najmniej kilkunastu procentach obywateli naszego państwa, podziela pogląd, że najlepszym sposobem na pewnego rodzaju awans, na rozwój, jest pozbycie się polskości, a sama polskość jest pewnym obciążeniem, nienormalnością. Tak jak, to określił Donald Tusk w swoim już dość znanym eseju. I choć można bronić tego stwierdzenia mówiąc, że było ono obudowane pewnymi zastrzeżeniami. To w polityce, którą realizuje dzisiaj premier Donald Tusk i jego ministrowie widać codzienny wielki wysiłek, żeby to hasło - „polskość to nienormalność” - zrealizować w takim sensie, aby pozbyć się tej nienormalności, ograniczyć ją do minimum, a ostatecznie zlikwidować ją. Używając pewnej frazy z komedii z czasów PRL-u: Żeby w Polaku było jak najmniej Polaka. Temu służą przecież zmiany programowe, które wprowadzała pani minister Nowacka. Temu miała służyć reforma prawa o systemie oświatowym w Polsce. Na szczęście zawetowana przez prezydenta. Tam istotą rzeczy było zlikwidowanie obligatoryjności podstawy programowej. Nie byłoby więc już żadnego kanonu polskiego. Nie byłoby żadnego obowiązku, by polskiej szkole przerabiana była twórczość Mickiewicza, Reymonta, Żeromskiego czy Leśmiana. Na tego rodzaju przykładach, bardziej niż na kryminalnych, o których mówiliśmy poprzednio, można zobaczyć codzienną pracę tego rządu, by wyemancypować, celowo używam tego modnego dzisiaj słowo, wyemancypować mieszkańców Polski z polskości. I zrobić to w imię wyzwolenia czy postępu. Ubolewam nad faktem, że część Polaków podziela te opinie. Istnieje te kilkanaście procent żelaznego elektoratu, które nie chce patriotyzmu, które traktują patriotyzm jako coś zawstydzającego, które wstydzi się Polski. Badania Polskiej Akademii Nauk o stosunku Polaków do polskości potwierdzają to, że 14 proc. naszych współobywateli wstydzi się Polski. To właśnie zjawisko stara się zwielokrotnić, wzmocnić i w jakiejś mierze urzeczywistnić w polityce codziennej rząd Donalda Tuska. Warto właśnie w tym okresie świątecznym uświadomić sobie pewną rzecz. W naszej historii podejmowano już tyle wysiłków, przez rozmaite siły zewnętrzne i służącą im część wewnętrznych elit w Polsce, żeby polskość zlikwidować, stłumić, sprowadzić do śmieszności. Wszystkie te wysiłki nie przyniosły jednak rezultatu. Polskość się odradza. Pozwolę sobie użyć tego określenia, którego używał mój, ośmielę się to powiedzieć, przyjaciel, poeta Jarosław Marek Rymkiewicz: Polskość jest wieczna. Te siły, które próbują ją osłabić nie zwyciężą
Rozmawiał Tomasz Karpowicz.
Tekst ukazał się na portalu wPolityce.pl 25 grudnia 2025r

