- Czas potrzebny na przeczytanie tego tekstu to około 3 minuty i 59 sekund.
Histeria, jaką nam ostatnio zafundowali czerscy i parówkowi (w skrócie CziP-y) w związku z faktem, że „Barack Obama nie spotka się w Waszyngtonie z prezydentem Dudą" (nawiasem mówiąc - jak najbardziej się spotka, ale o tym później) pozwala lepiej przyjrzeć się mechanizmowi tworzenia tak zwanych "faktów prasowych". (Przypominam, że tę kategorię powołał do życia nie byle kto, bo sam nieboszczyk Bronisław Geremek i chwała mu za to, bo zawsze to lepiej brzmi, niż staromodne określenia typu „kłamstwo" albo „manipulacja".)
Metody działania, zastosowane przy tworzeniu "faktów prasowych" (w tym omawianego w niniejszym felietonie), bywają tak samo subtelne, jak cios cepem między oczy, ale niestety potrafią być równie skuteczne i sprawić że niektórym zamroczy się w głowie, skutkiem czego przestaną widzieć rzeczywistość taką, jaka ona jest.
Otóż fabryka „faktów prasowych” działa następująco: Gienek (brat Aleksandra, nadzorującego nasz kraj z ramienia „filantropa” Jerzego) pisze na Twitterze, że słyszał od Zdziśka, który robi w dyplomacji, że podobno Barack nie chce się spotkać z Andrzejem. Na tej postawie Tomek, który właśnie skończył zajadać się przepysznymi parówkami ze stacji benzynowej, pisze w niemieckiej gazecie wychodzącej po polsku, ale noszącej anglojęzyczny tytuł, że stosunki polsko-amerykańskie uległy znacznemu pogorszeniu, czego dowodem jest brak spotkania głów obu państw. Tomek powołując się na Gienka tytułuje go "ekspertem od polityki międzynarodowej" i podkreśla, że Gienek jest szefem Instytutu o Bardzo Poważnie Brzmiącej Nazwie, przezornie nie dodając, że ten "instytut" to klub dyskusyjny składający się ze szwagrów, teściowych i kumpli od piwa, służący głównie wyłudzaniu dotacji. Artykuł Tomka omawiają następnie portale internetowe, przy okazji dodając coś od siebie (na przykład, że Andrzej zbyt często spotyka się z Jarosławem, a za rzadko ze swoim imiennikiem, któremu Beata nie chce wydrukować „wyroku”, co sprawia, że Barack nie może spać po nocach, czym denerwuje Michelle, która nie może znieść jego wiercenie się i wygania go spać na kanapę). Wreszcie całą sprawę bierze swoje doświadczone ręce Adam, któremu "nie jest wszystko jedno" kogo Bronek przejedzie po pijanemu na pasach i każe swoim cynglom rozkręcić aferę na cztery fajerki. Ci już bez żenady rozpisują się o tym jaka to Polska jest „izolowana w świecie” i że z Międzymorza nici (tak, tak, był taki artykuł). W międzyczasie wprawdzie wychodzi na jaw że Obama spotka się z prezydentem Dudą, ale dla CziP-ów to żaden problem. Napiszą po prostu: „Dudzie pozostaje nadzieja, że (…) zostanie posadzony podczas nuklearnego obiadu[sic!] przy stole obok Obamy” i załatwione. Tak właśnie w skrócie wygląda dziadowskie dziennikarstwo, czyli po angielsku „cheap journalism".
Oczywiście dziadowskie dziennikarstwo w wykonaniu CziP-ów to jedno, a czym innym jest działalność polskiej dyplomacji „na odcinku amerykańskim” i tutaj niestety można mieć kilka zastrzeżeń. Tu już nie chodzi o jakąś tam bezsensowną Komisję Wenecką, ale o relacje ze światowym supermocarstwem. Trzeba więc zadać pytanie, jak to się dzieje, że ambasadorem w Waszyngtonie nadal jest pan Ryszard Schnepf, który w ogóle nie powinien nigdy pełnić jakiejkolwiek funkcji w polskiej dyplomacji i którego odwołanie powinno być jedną z pierwszych decyzji Witolda Waszczykowskiego. Czy pan Schnepf działa w Ameryce w interesie państwa polskiego, czy może np. w interesie KOD-ziarzy? (Przywódca tego ruchu ma na początku kwietnia lecieć do Waszyngtonu i spotkać się tam z jakimiś kongresmenami. Kto mu to załatwił?) Dalej – dlaczego pozwala się, żeby żona właściciela „strefy zdekomunizowanej” kopała dołki pod polskim rządem? Ja oczywiście nie oczekuję, że pan minister Waszczykowski (czy zresztą ktokolwiek inny) zastosuje się do rady, jakiej imć Sakowicz udzielił ks. Bogusławowi w „Potopie” Sienkiewicza (zwłaszcza, że zima łagodna, więc nawet nie ma jak lodu przekopać), ale dlaczego aktywność tej matrony nie spotyka się z przeciwdziałaniem polskiej dyplomacji, która np. mogłaby dać do zrozumienia naszym amerykańskim przyjaciołom, że dokazywanie pani Ani szkodzi bilateralnym stosunkom na linii Polska – USA? Dlaczego nasza służba dyplomatyczna nie zajmuje się mobilizowaniem amerykańskiej Polonii, by ta mówiła jednym głosem i występowała w obronie dobrego imienia naszego kraju? Dlaczego wreszcie polska dyplomacja nie została oczyszczona z ludzi poutykanych tam jeszcze przez nieboszczyka Geremka, co jest warunkiem sine qua non jej skutecznego działania w interesie Polski?
Uważam, że postawione wyżej pytania są ważne, bo żeby uprawiać poważną politykę, trzeba mieć do tego odpowiednie narzędzia, m.in. sprawną dyplomację, a o tej możemy zapomnieć, dopóki pan Schnepf będzie siedział w Waszyngtonie, a jemu podobni w innych stolicach. Wydaje mi się również, że dobrze by było, gdyby polski rząd dał naszym amerykańskim partnerom do zrozumienia (a nawet powiedział otwartym tekstem, żeby nie było niedomówień), że albo Amerykanie będą się przyjaźnić z polskim rządem, albo z KOD-ziarzami i fetowanie przywódcy tego ruchu w USA nie wyjdzie stosunkom polsko-amerykańskim na dobre. Tak np. uczynił Erdogan, który wygarnął Jankesom, że albo on, albo Kurdowie. Warto wziąć przykład z tureckiego prezydenta, który raz po raz (ostatnio w negocjacjach z UE) pokazuje nam na czym polega polityka: że to nie jest klepanie się po plecach, szczerzenie się do kamery i dyrdymały o przyjaźni, a nawet o demokracji, ale twarda walka o pieniądze i o wpływy. Właśnie takiego postępowania życzę polskiemu rządowi, a wtedy nie trzeba będzie się przejmować dziadowskim dziennikarstwem CziP-ów i ze spokojem będzie można umieścić je tam, gdzie jego miejsce, to znaczy w muzeum osobliwości, pomiędzy babą z brodą, a cielęciem z dwiema głowami.
Tekst ukazał się na Salon24 30 marca 2016r